Aktorzy i piosenkarze nie dali rady. Połączona siła gwiazd, takich jak Taylor Swift, Beyoncé, Cardi B, Jennifer Lopez, George Clooney, Julia Roberts, Bruce Springsteen, Leonardo DiCaprio, Robert De Niro i wielu innych, nie zdołała doprowadzić Kamali Harris do zwycięstwa. To najbardziej upokarzająca w 2024 r. porażka dla branży rozrywkowej, która w ostatniej kampanii wyborczej zmobilizowała swoich największych celebrytów, aby wspierać kandydatkę Partii Demokratycznej. Oderwane od rzeczywistości gwiazdy z przeogromnym ego przekonały się, że ich siła oddziaływania maleje i nie działa na większość Amerykanów. Wyborcy, mający takie samo i równe prawno – kartę do głosowania – pokazali rozkapryszonym „elitom” czerwoną kartkę.
Zdecydowane zwycięstwo Donalda Trumpa wpędziło lewicowe gwiazdy Hollywood i Nowego Jorku w kłopoty psychologiczne. Niektórzy z nich wyrażają apokaliptyczne wizje przyszłości kraju, a inni potępiają tych, którzy głosowali na Trumpa, nazywając ich niemoralnymi, rasistowskimi, homofobicznymi, seksistowskimi i faszystowskimi. Brną dalej w tej głupocie i szans na zrozumienie rzeczywistości nie widać. Doktor psychiatrii Amanda Calhoun, wykładowczyni Uniwersytetu Yale, uważa na przykład, że liberałowie, którzy są zdruzgotani reelekcją Trumpa, mają oddzielić się od członków rodziny, którzy na niego głosowali, i nie powinni razem spędzać świąt. Bo „powodów” jest wiele.
„To wojna z kobietami” – ostrzega gwiazda popu, laureatka Grammy Billie Eilish. Z kolei aktor John Cusack pisze: „Fakt, że kraj decyduje się zniszczyć sam siebie, głosując na skazanego przestępcę, gwałciciela i nazistę, jest oznaką głębokiego nihilizmu”. Chorująca poważnie aktorka Christina Applegate wzywa, aby nie przeglądać jej mediów społecznościowych: „Proszę, przestań mnie obserwować, jeśli głosowałeś przeciwko prawom kobiet. Przeciwko prawom osób niepełnosprawnych. Przestań mnie obserwować, bo to, co zrobiłeś, jest straszne. Nie chcę takich obserwujących”. Barbra Streisand, wielka aktorka i piosenkarka, jest niepocieszona, bo po wyborach odebrało jej mowę: „Nie mam już słów”.
Kolejna gwiazda filmowa, Jamie Lee Curtis, oceniła, że zwycięstwo Trumpa zwiastuje nadejście tyranii, szczególnie wobec kobiet, gejów i osób transseksualnych. Gwiazda popu Ariana Grande powiedziała zaś, że „trzyma za rękę każdą osobę, która odczuwa niemierzalny ciężar” zwycięstwa Trumpa. Aktor John Leguizamo stwierdził natomiast, że Ameryka stała się krajem odrażającym. Jest i pisarz Stephen King, który oznajmił, że po wygranej republikanina demokracja jest rozbita. A aktorka Sophia Bush najzwyczajniej oskarżyła wyborców republikanina o rasizm i seksizm. Wtóruje jej komediantka i aktorka występująca w serialach telewizyjnych i programach komediowych Kathy Griffin: „Nie zdawałam sobie sprawy, jak rasistowska i seksistowska jest nadal Ameryka”.
Do tej pory jedynie Ellen DeGeneres, stand-uperka, aktorka i prezenterka telewizyjna, dotrzymała słowa i po wyborach opuściła USA. Wraz z „żoną” zamieszkała w Wielkiej Brytanii. Elity Hollywood przysięgały, że uciekną z kraju, jeśli były prezydent wygra wybory i wróci do Białego Domu. Byli wśród nich Bruce Springsteen, Cher, Samuel L. Jackson, Whoopi Goldberg, George Lopez, Miley Cyrus, John Legend i Chrissy Teigen, Amy Schumer i Lena Dunham. Nawet Barbra Streisand przysięgła, że przeprowadzi się do Australii lub Kanady. Żadna z tych gwiazd nie dotrzymała obietnicy.
Ale internet nigdy nie zapomina. Mnóstwo użytkowników mediów społecznościowych z pewnością te deklaracje pamięta i teraz z wielką przyjemnością je przypomina. Cher była jedną z nich, twierdząc, że „prawie dostała wrzodu”, gdy Trump został wybrany na prezydenta w 2016 r. Sharon Stone jest kolejna. Powiedziała w czerwcu, że rozważa przeprowadzkę do Europy, jeśli Trump wygra w listopadzie. Podobnie jak America Ferrera.
Następna gwiazda Hollywood, aktorka Eva Longoria ujawniła, że już dawno pożegnała się z ojczyzną. W wywiadzie dla „Marie Claire” Longoria, która poparła Kamalę Harris, powiedziała, że ona i jej rodzina dzielą teraz swój czas między Meksyk i Hiszpanię. Jeśli chodzi o ostatnie wybory prezydenckie, aktorka „Desperate Housewives” powiedziała, że nadal dochodzi do siebie.
– Szokujące nie jest to, że on wygrał. Szokujące jest to, że skazany przestępca, który szerzy tyle nienawiści, może piastować najwyższy urząd. Jeśli dotrzyma obietnic, będzie to przerażające miejsce – grzmiała.
Rację ma Sarah Silverman, znana z lewicowych poglądów komiczka i aktorka, która twierdzi, że przestała rozmawiać o polityce, bo nikt nie chce teraz słuchać celebrytów. Nie wszyscy jednak biorą sobie jej słowa do serca. Gwiazda „Nagiego instynktu”, aktorka Sharon Stone na festiwalu filmowym w Turynie obwiniła za zwycięstwo Trumpa „niewykształconych” Amerykanów, którzy nie mają paszportów i nigdy nie podróżowali za granicę. „Włochy widziały faszyzm” – głosiła.
„Włochy widziały te rzeczy. Wy rozumiecie, co się dzieje. Widzieliście to już wcześniej. Mój kraj jest w okresie dojrzewania. Okres dojrzewania jest bardzo arogancki. Okres dojrzewania myśli, że wie wszystko. Okres dojrzewania jest naiwny, ignorancki i arogancki, a my jesteśmy w naszym ignoranckim, aroganckim okresie dojrzewania”. I dodała: „Nie widzieliśmy tego wcześniej w naszym kraju. Więc Amerykanie, którzy nie podróżują, z których 80 proc. nie ma paszportu, którzy są niewykształceni, żyją w swojej niezwykłej naiwności”. Aktorka jest w błędzie, bowiem tylko 23 proc. Amerykanów nigdy nie było za granicą.
Aktor i piosenkarz Joel Grey, znany między innymi z kultowego filmu „Kabaret”, poszedł jeszcze dalej, bo napisał artykuł do „New York Timesa”. Porównał w nim drugą administrację prezydenta Trumpa do początkującego reżimu nazistowskiego przedstawionego w popularnym musicalu na Broadwayu i jego adaptacji filmowej. Aktor sugeruje nawet, że Żydzi w Stanach Zjednoczonych są teraz w niebezpieczeństwie, pomimo oczywistej proizraelskiej przeszłości prezydenta elekta. Aktor Dick Van Dyke, który 13 grudnia skończył 99 lat, zasugerował, że chętnie nie doczeka kolejnych czterech lat drugiej kadencji Trumpa w Białym Domu. Ale nadal żyje…
Pojawiają się jednak wśród celebrytów głosy rozsądku i właściwej oceny sytuacji. Aktor Michael Douglas, liberał i sympatyk lewicy, przyznał, choć niechętnie, że republikanie pod wodzą prezydenta elekta są „partią ludu”, podczas gdy demokraci są teraz postrzegani jako „elitarni”. Ten słynny gwiazdor twierdzi, że demokraci przegrali wybory z powodu gospodarki.
– W ciągu 40 lat giełda wzrosła o 5000 proc., a realne zarobki wzrosły o 14 proc. – oświadczył, zaznaczając, że przeciętni Amerykanie „z tygodnia na tydzień gonią inflację, która ich zabija”. Dodał: „I myślę, że naprawdę tego nie doceniliśmy. Sam fakt, że teraz możemy mówić o republikanach jako o partii dla ludzi, a po lewej stronie mamy tę elitarną partię demokratów, jest szalony”. Douglas ma całkowitą rację.
Zwycięstwo Trumpa oznacza koniec niegdyś wszechmocnego poparcia celebrytów jako potężnej broni politycznej używanej przez demokratów do wpływania na wyborców, przede wszystkim młodszych. Poparcie Kamali Harris przez Taylor Swift było promowane w korporacyjnych mediach informacyjnych jako coś, co zmienia zasady gry. Jednak siła piosenkarki jako osoby wpływowej wydaje się tak przeszacowana, że jej opinia jest teraz praktycznie nieistotna, przynajmniej jeśli chodzi o wybory prezydenckie.
Jeśli wybory prezydenckie w 2024 r. czegokolwiek dowiodły, to po pierwsze tego, że media „głównego nurtu” nie są już motorem ogólnokrajowej dyskusji, a po drugie, że nawet najpopularniejsi i najbogatsi celebryci nie wzbudzają politycznych emocji wśród przeciętnych wyborców. Oby tak dalej.