Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Świat

Grochmalski w "Gazecie Polskiej": IV Rzesza Merza, czyli wielkie zagrożenie dla Polski

Na początku września w Berlinie, podczas dorocznej konferencji ambasadorów, kanclerz Niemiec Friedrich Merz ogłosił plan militarnej dominacji Niemiec w Europie. Otwarcie zapowiedział, że odtąd Berlin będzie się kierował jedynie swoimi interesami. Plan imperialnej drogi Niemiec do uzyskania dominującej, politycznej roli na Starym Kontynencie stanowi oczywiste zagrożenie dla naszej politycznej i gospodarczej pozycji - pisze Piotr Grochmalski w "Gazecie Polskiej".

To był czytelny przekaz skierowany równocześnie do Moskwy i Berlina. Prezydent Karol Nawrocki, przemawiając na 80. sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ, podkreślił: „Pociągnięcie Rosji do odpowiedzialności musi być naszym wspólnym obowiązkiem, a sprawcy wszystkich zbrodni muszą być sądzeni. Mam nadzieję, że tak się stanie, a nie będziemy spotykać się przez kolejne lata i dyskutować”. Ale dokonał jednoznacznego i jasnego połączenia kwestii reparacji Niemiec za zbrodnie wobec Polski z działaniami Putina wobec Ukrainy. Dobitnie stwierdził:

„Żadne wojny, żadne wojny, żadne wojny, podkreślam, nie mogą się opłacać agresorom. Państwom i narodom należy się pełne zadośćuczynienie, także od tych, którzy wywołali II wojnę światową. Bo jeśli chcemy budować wspólnotę państw demokratycznych, wspólną Unię Europejską, to musimy zgodzić się wspólnie na to, że wojna nie może opłacać się pod względem ekonomicznym żadnemu z agresorów”.

Niemców znów ogarnia obsesja

Słowa te padły zaledwie 16 dni po szokującym przedstawieniu przez kanclerza Friedricha Merza nowej, ekspansjonistycznej doktryny Niemiec.

Wcześniej ogłosił on plan militarnej dominacji Niemiec w Europie. Otwarcie zapowiedział, że odtąd Berlin będzie się kierował jedynie swoimi interesami.

Plan imperialnej drogi RFN do uzyskania dominującej, politycznej roli na Starym Kontynencie Merz przedstawił w Berlinie 8 września podczas dorocznej konferencji ambasadorów. Jak zauważa Anna Kwiatkowska, analityk OSW:

„Deklarację zmian w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa wygłoszoną przez kanclerza przed korpusem dyplomatycznym należy traktować jako silny symboliczny przekaz wysłany zarówno za granicę, jak i do własnego kraju. (…) Przekaz Merza o »przejmowaniu odpowiedzialności« przez Niemcy oznacza wyznaczenie ambitnego planu. Berlin nie dysponuje na razie adekwatnymi zdolnościami wojskowymi ani wystarczającą legitymacją polityczną, by grać pierwsze skrzypce w bezpieczeństwie europejskim”.

Niemcy znów ogarnia charakterystyczna dla nich obsesja. W pismach aż roi się od tekstów o potrzebie budowy potężnej armii, a Merz przekonywał 230 dyplomatów, że odtąd polityka zagraniczna staje się pierwszą linią frontu i jest ważniejsza niż kiedykolwiek. Domagał się od nich skuteczności w walce o pozycję RFN. Stwierdził, że Niemcy muszą być bardziej obecne i odgrywać większą rolę. „To odpowiedzialność, którą my, jako najsilniejsza gospodarka na tym kontynencie, nie tylko ponosimy, a nawet przyjmujemy na siebie, nie z pychy czy arogancji, ale ze względu na odpowiedzialność wynikającą z geostrategicznego położenia naszego kraju i którą musimy wypełnić w naszym własnym interesie, ale także w interesie naszych europejskich sąsiadów i całej Unii Europejskiej”. Odtąd nakazem kanclerza skierowanym do całej machiny dyplomatycznej FRN jest pragmatyzm i zorientowanie na realizację niemieckich interesów. 

Taki kierunek Berlina stanowi oczywiste zagrożenie dla naszej politycznej i gospodarczej pozycji. Prezydent Lech Kaczyński ostrzegał tuż przed śmiercią: „Nasza rozgrywka w Unii to w pewnym sensie gra o suwerenność wobec polityki niemieckiej”. Uznawał wówczas, iż strategicznym celem RFN jest osłabienie naszej pozycji. Jak zaznaczał: „Chodzi o to, aby nie pozwolić Polsce stanąć na drodze Niemiec do statusu mocarstwa w skali globalnej”. Anna Kwiatkowska zaznacza, iż Merz zmierza „w kierunku ambitnej, ukierunkowanej na realizację własnych interesów strategii globalnego gracza”.

Przyznaje sobie rolę przywódczą, dominującą w Europie. Przy czym, zdaniem Kwiatkowskiej, „odcina się od dotychczasowego języka moralnego uniwersalizmu Niemiec jako »potęgi cywilnej«, określając to podejście mianem »moralnej pychy« wynikającej z sukcesu gospodarczego, i wzywa do twardego realizmu. Oprócz deklaratywnego multilateralizmu pojawia się język interesu narodowego, partnerstw strategicznych i asertywnego kształtowania porządku międzynarodowego według norm i reguł. Nowością w tej doktrynie jest również silne podkreślenie suwerenności gospodarczej jako instrumentu politycznego. Niemcy mają nie tylko dywersyfikować źródła surowców i łańcuchy dostaw, lecz także aktywnie tworzyć nowy system handlu światowego, niezależny od dysfunkcyjnych instytucji, takich jak WTO. W połączeniu z globalnymi ambicjami i redefinicją partnerstw poza Zachodem – od Mercosuru po Azję Centralną i Afrykę – wyłania się obraz Niemiec jako państwa, które nie tylko uczestniczy w systemie międzynarodowym, ale też pretenduje do jego przebudowy w duchu własnych interesów i wartości”.

Niebezpieczny sen o mocarstwowości

Merz przedstawia siebie jako obrońcę Europy. Będzie skutecznie działać dzięki sprawności Berlina. Jak podkreśla Kwiatkowska: „Wzywa do »dostosowania« polityki europejskiej do nowej roli USA w świecie, wskazując na zmniejszającą się oczywistość partnerstwa transatlantyckiego. Ta emancypacyjna retoryka uwidacznia rozdźwięk między rosnącymi ambicjami a realnymi możliwościami Berlina. Pomysł stworzenia »nowej, trwałej architektury bezpieczeństwa« i traktowania Chin jako rywala systemowego oraz równoległego prowadzenia polityki wobec nich opartej na interesach niemieckich koncernów przemysłowych pozostaje wewnętrznie sprzeczny i strategicznie niewiarygodny. Wystąpienie Merza wskazuje również na inne napięcia: Berlin unika precyzyjnego określenia, w jakim zakresie jest gotów dzielić się władzą z partnerami europejskimi. Znamienne jest przy tym, że propozycja reform UE i usprawnienia jej funkcjonowania nie pada”. W istocie więc w rzekomym interesie Europy jest wzmocnienie Niemiec, bo to w konsekwencji ma też dać większą siłę UE. Problem w tym, iż to wariackie projekty Berlina spowodowały gigantyczne zmniejszenie potencjału gospodarczego Unii. A zielone szaleństwo nadal jest forsowane, mimo iż prowadzi do zubożenia milionów Europejczyków.

Ale Kwiatkowska wskazuje też na ogromne zagrożenia dla Polski, które wynikają z ogłoszonej doktryny Merza. Alarmuje, że „Polska pozostaje poza głównym kadrem nowej niemieckiej strategii. Przemówienie Merza stanowi niejednoznaczny sygnał. Z jednej strony wyraźna antyputinowska retoryka oraz deklaracje o potrzebie wzmocnienia europejskiego filaru NATO mogłyby wskazywać na większą zbieżność interesów niemieckich i polskich. Z drugiej zaś całkowite pominięcie przez Merza Polski jako partnera strategicznego jest uderzające. W przemówieniu wielokrotnie podkreśla on szczególną rolę Francji (jako »komory serca Europy«) i Wielkiej Brytanii jako kluczowych sojuszników. Wskazuje też na priorytet budowy relacji z państwami Globalnego Południa – od Brazylii po Azję Centralną. Polska nie pojawia się ani jako partner w budowie nowego porządku międzynarodowego, ani jako punkt odniesienia w myśleniu o bezpieczeństwie wschodniej flanki NATO. Jest to tym bardziej znamienne, że w kampanii wyborczej Merz sugerował chęć odbudowy zaufania w stosunkach z Warszawą i większego docenienia roli Polski w regionie. W efekcie w przemówieniu Merza nie ma Warszawy jako równorzędnego partnera”. 

Jak Niemcy postawili na Moskwę

Konrad Adenauer, gdy został w 1949 roku pierwszym kanclerzem Niemiec po II wojnie światowej, miał 73 lata. Wydawało się, że z racji wieku odegra epizodyczną rolę w europejskiej polityce. A jednak aż 14 lat stał na czele RFN. Gdy w wieku 87 lat utracił władzę, pozostawił po sobie swoisty testament polityczny. Sformułował go przy okazji kryzysu sueskiego, gdy USA wymusiły na Wielkiej Brytanii i Francji wycofanie się z wojny. Jak stwierdził wówczas: „Francja i Anglia nigdy nie będą potęgami, które można by porównać do Stanów Zjednoczonych lub Związku Radzieckiego. To samo dotyczy Niemiec. To pozostawia im tylko jedną drogę do tego, by mogły odgrywać decydująca rolę w świecie – a jest nią droga do zjednoczonej Europy”. Ale w realizacji tego celu opierał się na bliskiej współpracy z USA. Jednak kanclerz Willy Brandt złamał tę logikę, w 1969 roku uznając relacje z Moskwą jako strategicznie najważniejsze. Jak zauważa Henry Kissinger w swoim sztandarowym dziele „Dyplomacja”: „Brandt wyszedł ze śmiałą, jak na owe czasy, tezą, że skoro próby zjednoczenia Niemiec z pomocą Zachodu zakończyły się impasem, to należy zabiegać o zjednoczenie poprzez zbliżenie do obozu komunistycznego”. Był to potężny cios w spójność NATO. Jak podkreśla Kissinger: „(…) każdy kryzys, jaki powstałby na tle natarczywego utrzymywania przez Niemcy ich narodowych aspiracji (…), stanowił potencjalne zagrożenie dla jedności Sojuszu Zachodniego (…). Niemiecka polityka odnosząca się do Sojuszu Atlantyckiego zaczęła się załamywać. Nixon [prezydent USA – przyp. P.G.] i jego doradcy z konieczności niejako zaczęli akceptować Ostpolitik. (…) Gdyby jednak Niemcy, kraj o największym potencjale gospodarczym w Europie, a zarazem państwo mające najwięcej pretensji terytorialnych, podjęły próbę zmiany powojennego ładu, konsekwencje tego byłyby niezwykle poważne. Kiedy więc Brandt ujawnił zamiar działań na własną rękę na Wschodzie, administracja Nixona doszła do przekonania, że lepiej będzie udzielić mu poparcia, bo próba przeciwdziałania może pociągnąć za sobą ryzyko rozluźnienia więzi Republiki Federalnej z NATO i Wspólnym Rynkiem”. Elity niemieckie wiedziały, że zjednoczenie Niemiec spowoduje, iż staną się na tyle silne politycznie, aby zdominować Unię i uczynić z niej instrument globalnych ambicji Berlina.

Imperialna obsesja Niemiec

Ostatni raz takie robocze spotkanie z pełną dyplomatyczną armią FRN odbył w 2000 roku kanclerz Gerhard Schroeder, który rozpoczął wówczas projekt geopolitycznej wspólnej gry z Putinem, który przejęła po nim Angela Merkel. To chore ówczesne ambicje Berlina doprowadziły do realizacji dwóch gazociągów, które pociągnięte na dnie Morza Bałtyckiego, miały narzucić Europie Środkowej energetyczny dyktat Moskwy i Berlina. Na tej bazie miał być zbudowany nowy podział Europy. Owe imperialne ambicje Berlina zakończyły się gigantyczną katastrofą energetyczną dla Starego Kontynentu i agresją Rosji na Ukrainę. Owe spotkanie w 2000 roku kanclerza Gerharda Schroedera z niemieckimi ambasadorami ukazało elementy owej nowej, imperialnej strategii Berlina. Ale kontury tego projektu zarysował wówczas ówczesny minister spraw zagranicznych RFN Joschka Fischer, który 12 maja 2000 roku na berlińskim Uniwersytecie Humboldta przedstawił wizję zjednoczonej Europy opartą na konstytucji, która wzmacniałaby pozycję Berlina.
Dziś mamy odrodzenie w elitach niemieckich owej imperialnej obsesji. Elementem doktryny Merza jest bowiem wielki plan militaryzacji RFN. W tym duchu Claudia Major i Christian Mölling otwarcie ogłosili, że Niemcy są w końcu gotowi do objęcia kontynentalnego przywództwa. Ci wpływowi niemieccy analitycy na łamach European Policy Centre przedstawili drogę Berlina do militarnego mocarstwa. Twierdzą, że Niemcy nie mają wyjścia, bo to inni pchają ich do roli europejskiego hegemona. Jak podkreślają:

„W ciągu kilku tygodni Niemcy odrzuciły własne dogmaty konstytucyjne i przyjęły rolę lidera, którą kiedyś odrzucały. To, czy oznacza to początek trwałej transformacji, zależy nie tylko od Berlina. Francja, Wielka Brytania i inne państwa europejskie muszą dostosować swoje możliwości i ambicje do nowego kierunku Niemiec. Same Niemcy muszą zrobić więcej niż tylko przeznaczyć pieniądze – muszą zreformować własne otoczenie, osiągnąć rezultaty, odbudować wiarygodność i pielęgnować kulturę strategicznego podejścia. Europejski porządek bezpieczeństwa ulega przekształceniu, nie z powodu wielkich planów, lecz z konieczności. W tej kruchej transformacji decyzje Niemiec będą miały większe znaczenie niż przez ostatnie dekady. Silne Niemcy umożliwiają silną Europę i silną europejską obronę. Tymczasem niezdecydowane i słabe Niemcy osłabiają resztę Europy. Kraj nie jest już na strategicznych wakacjach. Zmierza – powoli, ostrożnie – ku odpowiedzialności. Reszta Europy postąpiłaby mądrze, wspierając go i dotrzymując mu kroku”.

Niemcy mają historyczną amnezję

Niemcy znów ulegają owej niebezpiecznej fali radykalizmu, którego skutki doprowadziły do agresji Rosji na Ukrainę. Gdyby nie ich skrajnie nieodpowiedzialna geopolityczna oś, jaką zbudowali z Putinem, nie byłoby dziś głębokiego europejskiego kryzysu. Po raz kolejny też to Polska może stać się główną ofiarą niemieckich imperialnych ambicji. Nie odrobili lekcji, zapomnieli o skutkach ich polityki. I do dziś nie czują materialnej odpowiedzialności za zbrodnie przeciw narodowi polskiemu. Goebbels w swoim dzienniku pod datą 20 września 1939 roku pisze: „Winkler teraz zajmuje się organizacją polskiej gospodarki. To będzie ogromna praca. Najpierw powinno się wszystko przekształcić w niemiecką własność państwową. A potem zobaczymy”. A we wpisie z 3 października 1939 roku notuje: „Na konferencji prasowej zajmuję raz jeszcze stanowisko, aby nie heroizować narodu polskiego i pozbyć się sentymentalnego do niego stosunku. Nie wolno nam stworzyć żadnych męczenników i również na to zezwalać. Narodowa historia tego narodu musi dobiec kresu. Na tym celu musi się skupić nasza propaganda”. 2 listopada 1939 roku odnotowuje swoje uwagi z pobytu na ziemiach okupowanych:

„Przejazd polskimi ulicami. To już jest Azja. Będziemy tu mieli moc roboty, aby zgermanizować ten obszar. Długa rozmowa z moimi ludźmi. Staje się dla nas jasne, jak mamy postępować. Radykalnie przeciwko Polakom i z największą ochroną niemieckości. (…) Warszawa: to jest piekło. Zdemolowane miasto. Nasze bomby i granaty zrobiły swoje. Żaden dom nie ostał się w całości. Ludność jest apatyczna i podobna do cieni. Niczym robactwo pełza po ulicach. Jest obrzydliwie i nie do opisania. Na cytadeli.(…) Tu polski nacjonalizm przeżywał swój czas cierpienia. Musimy go całkowicie wytępić, bo inaczej któregoś dnia znowu się podniesie. (…) Wizyta w pałacu Belwederskim. Tu polski marszałek [Piłsudski] żył i pracował. (…) Tu można pojąć, co się ma do stracenia, gdy polska inteligencja dostanie możliwość rozwinięcia skrzydeł”.

Niemcy zapomnieli? Bundeswehra istnieje zaledwie od 1955 roku, ale poprzedzały ją hitlerowski Wermacht (1935–1945), Reichswera Republiki Weimarskiej (1919–1935) i Cesarska Armia Niemiecka. Wszystkie „zasłużone” w antypolskiej polityce. Po pokonaniu Niemiec w II wojnie światowej USA i ich sojusznicy rozwiązali Wermacht, który odegrał istotną rolę w ludobójstwie. Zakazano niemieckich mundurów i wszelkich symboli wojskowych. W ramach „denazyfikacji” zakazano okupowanemu państwu posiadania wszelkiej armii. To polityka odwróciła realia. Zaostrzenie zimnej wojny, a potem, w 1950 roku, agresja Korei Północnej na Koreę Południową spowodowały zmianę stanowiska Waszyngtonu. USA naciskały na swoich partnerów w NATO, aby ponownie uzbroić Niemcy Zachodnie i włączyć je do Sojuszu. Konrad Adenauer, pierwszy powojenny kanclerz Niemiec, uznał to za wyjątkową szansę. Zaledwie pięć lat po zakończeniu II wojny światowej, 12 listopada 1955 roku, pierwszych 100 ochotników wstąpiło do utworzonej Bundeswehry.

Nowa armia otworzyła się też szeroko na żołnierzy Hitlera. Wymyślono oczywiste kłamstwo, aby zakłamać ten fakt. Konrad Adenauer oświadczył w 1952 roku, że każdy, kto walczył „honorowo” w Wermachcie – czyli ten, kto nie popełnił żadnych zbrodni wojennych – znajdzie miejsce w nowej armii.

Tak mjr Wermachtu Bernd Freytag von Loringhoven, ostatni adiutant Hitlera, który na osobisty rozkaz wodza III Rzeszy, tuż przed jego samobójstwem, opuścił bunkier w Berlinie, trafił do Bundeswehry, w której został generałem. A jego syn, Arnd Freytag von Loringhofen, dzięki legendzie otaczającej jego ojca, został wiceszefem niemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej (BND), a od 2016 do 2020 roku był zastępcą sekretarza generalnego NATO ds. wywiadu i bezpieczeństwa. Potem Merkel wysłała go do Polski w roli ambasadora do wsparcia proniemieckiej opozycji w Polsce. Tysiące byłych żołnierzy Wermachtu, którzy uczestniczyli w brutalnych mordach na Polakach, trafiły do Bundeswehry. Dziś, gdy niemieckie pisma zapełniły się artykułami na temat militarnego odrodzenia się RFN, temat ten jest zwykle pomijany milczeniem.

Zakłamani do szpiku kości

W obszernym artykule „Politico” autorstwa Jessiki Baterman „Armia Niemiec się odbudowuje. Co może pójść nie tak?”, opublikowanym 29 sierpnia 2025 roku, dziennikarka przytacza opinię Thorstena Locha, oficera Bundeswehry i historyka wojskowości, który komentując ów mechanizm selekcji kadr wojskowych wprowadzony przez Adenauera, zaznacza, iż „skuteczność tego »samooczyszczania« jest kwestią sporną”. Mimo ogromnej literatury pokazującej współudział Wermachtu w mordach na ludności cywilnej, nadal Niemcy wierzą w jego czystość. Jak stwierdza Loch:

„Tylko niewielka liczba oficerów Wermachtu została kiedykolwiek osądzona za zbrodnie wojenne, a koncepcja »honorowych« żołnierzy doprowadziła do tego, co wielu postrzega jako wybielanie armii z czasów nazistowskich, często określane jako »mit czystego Wermachtu«. Narodziła się narracja, że to partia nazistowska, a nie żołnierze Wermachtu, dopuściła się okrucieństw. Oczywiście to nieprawda, ponieważ w rzeczywistości sprawy są bardziej skomplikowane. Niektórzy z pierwszych oficerów Bundeswehry wciąż nie rozumieją, co zrobili podczas II wojny światowej. Pierwszym dyrektorem operacyjnym był podpułkownik Karl-Theodor Molinari, który zrezygnował ze stanowiska w 1970 r., gdy wyszło na jaw, że mógł być zamieszany w zastrzelenie 105 francuskich żołnierzy ruchu oporu, choć zarzuty te nigdy nie zostały udowodnione. I choć dołożono wszelkich starań, aby usunąć najbardziej oczywiste znaki, symbole i rytuały Wermachtu, niektóre z nich pozostały”. 

Dopiero w 2005 roku otwarto w Berlinie pierwszą wystawę ukazującą zbrodnie Wermachtu dokonane w Polsce. Ale niewiele zmieniła ona w postrzeganiu przez Niemców mordów dokonywanych przez niemieckich żołnierzy. Ten proces militaryzacji RFN i tworzenia przez nie największej armii w Unii Europejskiej, w sytuacji, gdy nadal żyją w głębokim kłamstwie, musi poważnie niepokoić. Porażającym symbolem tego kłamstwa jest histeryczna i agresywna postawa Niemiec na nasze żądania dotyczące reparacji za II wojnę światową. 

Źródło: Gazeta Polska