Prawdziwą burzę we Francji wywołała zapowiedź ministra spraw wewnętrznych Christophe’a Castanera, że setki francuskich dżihadystów, więzionych w kurdyjskich obozach w Syrii, mogą powrócić do kraju. Paryż obawia się, że może do tego dojść po wycofaniu się Amerykanów z Syrii i możliwej ofensywie tureckiej na Kurdystan.
Podczas gdy lewica i prawnicy popierają koncepcję sądzenia tych obywateli francuskich we Francji, prawica uważa, że ponieważ „zdradzili ojczyznę”, powinni być pozbawieni obywatelstwa oraz sądzeni w Syrii i Iraku. Jeden z deputowanych zaproponował nawet ich “selektywną eliminację”.
Uważa się, że ok. 130 obywateli francuskich przetrzymywanych jest pod strażą Kurdów w obozach w Syrii. Na ćwierć tysiąca szacuje się natomiast liczbę obywateli francuskich wciąż walczących w szeregach tzw. państwa islamskiego.
Castaner zapewniał podczas wczorajszego wystąpienia w Zgromadzeniu Narodowym, że wszyscy repatriowani przekazani zostaną sądom i jeśli sędzia uzna, że trzeba ich uwięzić – zostaną uwięzieni. Minister podkreślił, że ci, o których mowa, najpierw są Francuzami, a potem dopiero dżihadystami.
„Ponieważ to dżihadyści, nie powinni już być Francuzami”
- odpowiedziała Marine Le Pen, przewodnicząca Zjednoczenia Narodowego.
We Francji od czasów Rewolucji z 1789 r. obowiązuje koncepcja „państwa-narodu”, w której naród pojmowany jest nie jako wspólnota pochodzenia, ale jako wspólnota przeznaczenia i oficjalnie nie ma tam różnicy między narodowością a obywatelstwem.
„Nie ma mowy, by ich tu przyjmować. Po co mamy wydawać środki na pilnowanie, kontrolowanie, trzymanie w więzieniu osób, które mają tylko jeden cel: zniszczyć nas i prowadzić przeciw nam wojnę”
- podsumował deputowany Erik Ciotti.