Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
,Bogdan Dobosz,
22.05.2017 19:46

Polska broni fundamentów

Ostatnio zrobiło się głośno o „solidarności europejskiej ws. uchodźców”.

Ostatnio zrobiło się głośno o „solidarności europejskiej ws. uchodźców”. Doszło do presji Komisji Europejskiej w sprawie przyjęcia przez Polskę imigrantów, a nawet konkretnych gróźb. Premier Beata Szydło zapowiedziała, że nie ma w tej chwili możliwości, by do Polski byli przyjmowani uchodźcy. Mówiła też, że nie zgodzimy się na narzucanie jakichkolwiek przymusowych kwot ich dotyczących. Opinię taką podziela większość Polaków.

Warto jednak zwrócić uwagę, że obrona rządu przed przymusową relokacją migrantów ma charakter dość techniczny. Warszawa powołuje się na udział w międzynarodowych akcjach humanitarnych, udzielanie pomocy na miejscu. Kolejnym argumentem jest powoływanie się na prawo do decydowania o żywotnych interesach państwa. Jest jeszcze powoływanie się na przyjęcie do Polski tysięcy Ukraińców, także z terenów objętych wojną. Padają też argumenty, że to inni „nawarzyli tego piwa” ze wskazaniem Berlina, czy nawet odwołanie się do braku przeszłości kolonialnej naszego kraju, co ma nas pośrednio zwalniać od odpowiedzialności za bałagan w Afryce czy Azji. Padają też tezy o „obronie interesów całej Europy”.

Zjednoczeni w różnorodności

Tymczasem takiej sytuacji i zderzenia pewnych norm wewnątrz UE należało się spodziewać wcześniej czy później. Otwarcie na migrację i akceptację skutków takiego kroku uzasadnia się od lat potrzebami ekonomicznymi, ale także cywilizacyjnymi. Jeszcze w 2000 r. Unia Europejska powoływała się na zasadę „In varietate concordia” – zjednoczeni w różnorodności. Różnorodność, która przybiera postać wielokulturowości, została uznana za jeden z celów integracji europejskiej.

Europa ma zostać przeobrażona, ma z niej zniknąć podmiotowość tradycyjnych narodów, co ma wyeliminować ewentualność kolejnych konfliktów na naszym kontynencie, wreszcie, zwłaszcza dla lewicy, ów tygiel ma nam uwarzyć „nowego człowieka”, „postępowego internacjonalistę”, wolnego od „zabobonu” religii, narodu, czy tradycyjnych wartości. Drogą do tego jest wielokulturowość i jej narzucenie wszystkim krajom. Z tej perspektywy kryzys migracyjny dla wielu decydentów unijnych jest nie tyle zagrożeniem, ile… szansą. Jednak model owej wielokulturowości różni się mocno od np. zbudowanych na emigrantach Stanów Zjednoczonych. Za Atlantykiem proponowano do przyjęcia gotowy model stylu życia i podstawowych wartości. W Europie „tolerancję” i „laicyzm”. Warto pamiętać, że Unia Europejska jest z zasady wielokulturowa, a obecna różnica zdań i naciski na Warszawę to naturalna konsekwencja takiej sytuacji.

Do tej pory Polsce, jako państwu peryferyjnemu, trochę „odpuszczano”, licząc na to, że w ramach procesów integracyjnych, przeorywania kultury czy finansowego wspierania grantami pewnych działań, wielokulturowość i tak zapuści mocne korzenie nad Wisłą. Tymczasem okazało się, że poddawani zmasowanemu „duraczeniu” Polacy okazują się wyjątkowo odporni. Kiedy nie pomaga marchewka, trzeba uciec się do… kija?

Nie budować przyczółków

Polityka dotyczy pewnych wizji. Może to być wizja 4-letnia, do następnych wyborów, 10-letnia, 100-letnia, co podobno praktykują np. Niemcy. Obserwując dyskusje na temat przyjmowania emigrantów do Polski, odnosi się wrażenie, że najważniejsza jest tu owa najkrótsza perspektywa. W rzeczywistości w takim przedziale czasowym przyjęcie czy też nie nawet kilkunastu tysięcy migrantów nie ma żadnego znaczenia. W perspektywie dłuższej oznacza to jednak głębokie przeoranie Polski, zmianę jej fundamentów i wartości. Stworzenie np. „przyczółka” kultury muzułmańskiej, za lat kilkanaście wywoła już jej „desant” (łączenie rodzin, czynnik demograficzny, pojawianie się nowych imigrantów, którzy mają oparcie w swojej społeczności itd.). Nie mam wątpliwości, że przedmieścia dużych polskich miast nie będą się wtedy, za lat 50, różniły od tych we Francji, ze wszystkimi ich problemami.

Argumenty za przyjmowaniem migrantów unikają poruszania tematu możliwych skutków i zmian cywilizacyjnych. Mówi się za to na przykład dużo o czynnikach ekonomicznych, o problemach ze znalezieniem osób do pracy, zwłaszcza do prac niewymagających wysokich kwalifikacji (inni mówią o pozyskiwaniu „fachowców”, choć nie potrafimy wykorzystać własnych). Po 2050 r. ma przecież ubyć 4 mln Polaków. Dorzuca się tu jeszcze argument „starzenia się społeczeństwa” (kto będzie pracował na nasze emerytury?). Bogusław Grabowski, były członek Rady Gospodarczej przy premier Ewie Kopacz, przekonywał, że w perspektywie długofalowej napływ uchodźców będzie miał zbawienny wpływ na gospodarkę: „Powinniśmy nie tylko nie bronić się przed przyjęciem dwóch czy jedenastu tysięcy uchodźców, ale natychmiast przygotowywać wszystkie struktury państwa na przyjazd znacznie większej liczby osób”.

W rzeczywistości migranci nastawieni są często wobec państwa roszczeniowo, więc wydatki socjalne mogą w sumie… wzrosnąć. Brak pracowników, na razie, ratują nam przybysze ze Wschodu, a ewentualne zagrożenie rozwiązałyby po prostu kolejne inwestycje w politykę prenatalną.

Ładniej, ale trudniej

Pada też czasami argument wprost o pozytywach „różnorodności”. Piotr Szmyt, przedstawiany jako członek grupy nieformalnej Przyjaciół Ludzi, skupiającej środowiska działające na rzecz wspierania i przyjęcia uchodźców, mówi: „Gdy podróżuję po krajach lub miastach, znajdujących się na stykach międzykulturowych, to widzę, że w tych miejscach żyje się ciekawiej. Są one bardziej kreatywne, dają więcej możliwości, których nie ma tam, gdzie panuje monokultura. Dla mnie to się wiąże z jakością życia, większym poczuciem jego sensu. Dlatego też cieszę się, że w Polsce pojawia się coraz więcej osób z różnych stron świata”.

Z paryskiej perspektywy zastanawiam się, czego brakuje „polskiej ulicy”? Wszystkie plusy „różnorodności”, które mogę wymyślić, to bardziej kolorowe trotuary, bardziej egzotyczna uroda przechodniów, większa liczba egzotycznych restauracji, wreszcie, może lepsze wyniki w niektórych dyscyplinach sportu. Wygląda może ładniej, ale żyje się trudniej, a to, że „żyje się ciekawiej” to już czysta realizacja, podobno chińskiego, przekleństwa. Warto bowiem zajrzeć do osiedlowych szkół, zapuścić się na owe ulice nocą, zetknąć się z ową „różnorodnością” w administracji, sklepie, sąsiedztwie. O „kreatywności” też można by długo, choćby w handlu narkotykami, w „przekrętach”, w tym, że np. liczba wyznawców islamu stanowi nad Sekwaną 80 proc. więziennej populacji i jest zupełnie nieproporcjonalna, jeśli wziąć liczbę muzułmanów w stosunku do ogółu populacji francuskiej. Przypadek?

Spór o kwestie cywilizacyjne

Dyskusja o „uchodźcach” nie jest tylko dyskusją „techniczną” o ich relokacji, ale o wizji społeczeństwa, a nawet przyszłości naszej cywilizacji. Warto tu przypomnieć ideologiczne stracie dotyczące preambuły niezrealizowanej eurokonstytucji i np. sprzeciwu Paryża wobec zapisania w niej pewnych wartości. Obecny spór o migrantów to boczna furtka zastępowania korzeni chrześcijańskich, greckich i rzymskich Europy pomysłami rodem z Wielkiej Rewolucji Francuskiej, nowych praw i hodowli „nowego człowieka”.

Autor jest publicystą „Głosu Katolickiego” (Voix Catholique) w Paryżu. Tytuł i śródtytuły od redakcji.

Wesprzyj niezależne media

W czasach ataków na wolność słowa i niezależność dziennikarską, Twoje wsparcie jest kluczowe. Pomóż nam zachować niezależność i kontynuować rzetelne informowanie.

* Pola wymagane