Kiedy zimą Robert Kasperczyk został trenerem piłkarzy Podbeskidzia Bielsko-Biała, nie brakowało sceptyków, którzy pukali się w głowę. Sytuacja była beznadziejna. Po 14. meczach „Górale” z dziewięcioma punktami na koncie zajmowali ostatnie miejsce w Ekstraklasie i – zdaniem wielu – mieli mizerne szanse na utrzymanie. Jednak już na powitanie z ligą, Podbeskidzie ograło mistrzów Polski – Legię Warszawa (1:0) i pod Klimczokiem odżyła nadzieja na zachowanie miejsca w elicie.
Niezalezna.pl: - Albo jest pan hazardzistą, albo bardzo odważnym człowiekiem, skoro zdecydował się pan na pracę w Podbeskidziu, na którym niemal wszyscy już postawili krzyżyk...
Robert Kasperczyk: Kiedy stawiałem pierwsze kroki w zawodzie i pracowałem z młodzieżą, pewien bardzo doświadczony, starszy kolega po fachu powiedział mi, że każdy z nas jest hazardzistą. Bo dobry trener musi być hazardzistą. Jak się nie zaryzykuje, to nic się nie wygra. Asekurancka, wyczekująca postawa tak w życiu, jak i w piłce nie popłaca. Zresztą, co miałem do stracenia?! Dla mnie Bielsko-Biała to magiczne miejsce. Pracowałem tu w latach 2009-2012 i był to kapitalny czas. Dlatego teraz, kiedy mogłem pomóc klubowi, który traktuje jak sportowy dom, nie wahałem się nawet przez moment.
Po ostatnim gwizdku sędziego w meczu z Legią, triumfalnie uniósł pan ręce w górę. Kamień spadł z serca?
Przede wszystkim była duma z chłopaków i satysfakcja. Dla mnie Legia to główny kandydat do mistrzostwa, Potencjał ofensywny tej drużyny jest bardzo duży. Dlatego nie mogliśmy ruszyć na nich „na hurra”. Nastawialiśmy się na kontrataki i stałe fragmenty gry. Było warto, bo po jednym z rzutów rożnych, strzeliliśmy zwycięskiego gola. Z przytupem zakończyliśmy rundę jesienną i weszliśmy w piłkarską wiosnę. Mnie po starciu z mistrzami Polski najbardziej cieszy fakt, że zagraliśmy na zero z tyłu. Gra defensywna była taka, jakiej oczekuję.
Obrońcy dali radę, ale napastnicy Marko Roginić i Kamil Biliński, jak nie strzelali goli w zimowych sparingach, tak nie strzelają i w lidze...
Spokojnie, to dopiero pierwszy mecz. Będą trafiać. Marko wykonał kolosalną pracę. Był naszym pierwszym obrońcą, jak ja to nazywam – takim defensywnym napastnikiem. Nękał rywali już pod ich polem karnym. Z Legią od początku zagrał Roginić, w kolejnym meczu być może pokaże się Kamil. Sam byłem napastnikiem i pamiętam, że kiedy wchodziłem na boisko z ławki, to dostawałem burę, nie za to, że nie strzeliłem gola, tylko ponieważ straciłem piłkę i mogłem narazić zespół na kontratak rywali. Wiadomo, że atakujących rozlicza się z liczb – goli i asyst, ale często wykonują oni niedostrzegalną dla kibiców, ale bardzo ważną dla drużyny pracę.
Legia wyjątkowo panu pasuje. W 2011 roku, jako trener Podbeskidzia, pierwsze zwycięstwo w Ekstraklasie odniósł pan przy Łazienkowskiej.
Wygraliśmy 2:1, już do przerwy prowadząc 2:0. To była Legia z Ljuboją, Radoviciem, Vrdoljakiem, Jędrzejczykiem, opromieniona zwycięstwami w Lidze Europy. Pod wodzą trenera Skorży kilkanaście tygodni wcześniej zdobyli mistrzostwo Polski. Ale uważam, że nasza niedzielna wygrana jest ważniejsza od tamtego triumfu sprzed lat. Wtedy to była szósta kolejka sezonu, rozgrywki dopiero nabierały tempa. Teraz sezon wkroczył w finałową fazę. W naszej sytuacji margines błędu skurczył się do minimum. Każdy mecz to starcie o życie.
Tym bardziej, że teraz wszyscy przeciwnicy będą na was patrzyli przez pryzmat wygranej z mistrzem Polski. Może być znacznie trudniej niż w starciu z Legią...
Jestem pewien, że będzie zdecydowanie trudniej! Nikt nas nie zlekceważy. A o tym, co nas czeka, pokaże najbliższy mecz z Górnikiem Zabrze. Ale jestem spokojny o chłopaków. Wygrana z warszawianami dała im takiego pozytywnego „kopa”, że nie pękną przed nikim.
Trener Jerzy Engel na przedmeczowej odprawie przed ważnymi spotkaniami, wyświetlał piłkarzom reprezentacji film „Gladiator”, a Czesław Michniewicz, pracując w Bielsku-Białej, zabrał piłkarzy do kina na „Cud w Lake Placid”. Pan też przed meczem z Legią użył jakichś specjalnych technik motywacyjnych?
Moim kapitałem jest doświadczenie. Byłbym głupim i niedoświadczonym trenerem, gdybym przed starciem z Legią dodatkowo stymulował zawodników. Razem ze sztabem wygraliśmy dzięki temu, że zrezygnowaliśmy z wywoływania jeszcze większych emocji u piłkarzy. Doszliśmy do wniosku, że tu żadnych cudów nie potrzeba robić. Wszyscy zdawali sobie sprawę z rangi meczu i rywala. My musieliśmy być bardzo ostrożni żeby nie przemotywować chłopaków, bo to przyniosłoby odwrotny skutek. Mogliby się spalić.
Kto spadnie z Ekstraklasy?
Na pewno nie Podbeskidzie!