Liverpool, który w pierwszym meczu z Realem Madryt prowadził 2:0, ale ostatecznie przegrał 2:5, jest w trudnej, ale nie beznadziejnej sytuacji. Angielski zespół pokazał już, że potrafi odrabiać trzybramkową stratę w Champions League. W sezonie 2018/19 w pierwszym meczu półfinałowym "The Reds" przegrali na Camp Nou z Barceloną 0:3, ale w rewanżu u siebie pokonali ją 4:0. Później sięgnęli po trofeum, wygrywając w finale z Tottenhamem Hotspur.
W niedzielę 5 marca podopieczni Niemca Juergena Kloppa udowodnili też, że potrafią strzelać wiele goli - w ligowym starciu z Manchesterem United zwyciężyli 7:0. Jednak kiedy wśród kibiców Liverpoolu zapanowała euforia i pojawiła się nadzieja na sensacyjne rozstrzygnięcie starcia z Realem, "The Reds" zaliczyli w sobotę wpadkę z wówczas ostatnią w tabeli Premier League ekipą AFC Bournemouth - przegrali 0:1.
Ten mecz był w zasadzie przeciwieństwem tego, co chcieliśmy zrobić. Wpadki nie definiują naszego sezonu, ale nie ulega wątpliwości, że było ich zbyt wiele. Dużo się z nich nauczyliśmy. Teraz trzeba odpowiednio się zregenerować, bo w środę czeka nas wielki mecz
- mówił po tej porażce Klopp.
Real to jeden z najbardziej niewygodnych rywali Liverpoolu w ostatnich latach. "Królewscy" ograli ten angielski klub w finałach Ligi Mistrzów w 2018 i 2022, a w 2021 wyeliminował go w ćwierćfinale. Nie przegrali z tym rywalem żadnego z siedmiu ostatnich meczów. "Niestety, to jeszcze nie koniec. Absolutnie" - podkreślił trener madrytczyków Carlo Ancelotti.