Łukasz Kubot nieraz powtarza, że on i jego partner deblowy Marcelo Melo bardzo się różnią, ale zdało to egzamin na korcie. - Wojciech Fibak mówił mi, że możemy z Brazylijczykiem stworzyć mieszankę wybuchową i to się potwierdziło - podkreślił polski tenisista.
Kubot znany jest z pracowitości, a sam nieraz mówi, że nie został obdarzony zbytnio talentem. - Nie mam ręki, żeby sobie pozwolić na tzw. wirtuoza tenisa. Ale praca, konsekwencja, dyscyplina oraz to, że codziennie rano wstaję i powtarzam te same rzeczy też mają wpływ - ocenił.
Wraz z Melo wygrali w minionym sezonie sześć turniejów, co nie udało się żadnemu innemu męskiemu duetowi. Byli niepokonani na kortach trawiastych, a udane występy na tej nawierzchni zwieńczyli triumfem w wielkoszlemowym Wimbledonie. Rok zakończą jako numer jeden na świecie wśród debli. W turnieju masters - ATP Finals - w decydującym spotkaniu nie sprostali jednak Finowi Henriemu Kontinenowi i Australijczykowi Johnowi Peersowi.
- Takie jest już nasze społeczeństwo, zawsze się komuś wytyka to, czego nie wygrał. A jak coś wygra, to się o tym zapomina. Z drugiej strony wiadomo, że najlepiej człowiek uczy się na porażkach. Może popełniliśmy błąd, że skoncentrowaliśmy się na pierwszym miejscu w rankingu i gdzieś tam w końcówce sezonu zabrakło nam paliwa w londyńskim finale. Ale nie da się ukryć, że ostatnie trzy mecze z parą Kontinen-Peers rywale wygrywali zasłużenie. Na pewno pokazuje to jak im leży nasza gra. Moja głowa cały czas nad tym już pracuje, jak zdobyć patent na tę dwójkę. Wierzę, że rywalizacja między nami w przyszłym roku będzie ciekawa - zaznaczył lubinianin.
Ma świadomość, że teraz czeka go nowy etap w karierze - będzie wychodził bowiem na kort w roli faworyta. Przyznał, że oczekiwania wobec niego i Brazylijczyka są coraz większe, ale też po sobie widzi, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jego zdaniem do lipcowego zwycięstwa w Wimbledonie przyczynić się mogła...szybka porażka we French Open.
- Od teraz będziemy faworytami i musimy się z tym zmierzyć. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Może nie wygralibyśmy Wimbledonu, gdybyśmy nie przegrali w drugiej rundzie French Open. Bo mieliśmy w związku z tym więcej czasu na przygotowania do trawy, mogliśmy dodać jeszcze jeden turniej na tej nawierzchni. Powtarzalność, którą złapaliśmy, budowała więcej pewności siebie i może dzięki temu wygraliśmy ostatnią piłkę w finale Wimbledonu - zanalizował 35-letni Polak.