"Chyba żadnego innego mistrza olimpijskiego nie spotkało coś takiego" - wspomina Władysław Kozakiewicz, mówiąc o pamiętnym olimpijskim konkursie skoku o tyczce, podczas którego poprawił rekord świata i został mistrzem, ku niezadowoleniu radzieckiej publiczności. - Powinni zdawać sobie sprawę, że mają do czynienia z prawdziwym "Kozakiem", którego nie jest łatwo złamać - mówi o kibicach, którzy na niego gwizdali.
"Każdy marzy o takim dniu" - przyznaje Władysław Kozakiewicz, który 30 lipca 1980 roku w Moskwie poprawiając rekord świata został mistrzem olimpijskim w skoku o tyczce. "Nieśmiertelność" zyskał jednak prowokacyjnym gestem wobec wrogo nastawionej publiczności.
- Pięciokrotnie poprawiałem rekord olimpijski, dwukrotnie rekord kraju i wreszcie rekord świata. Jestem chyba jedynym tyczkarzem, a może w ogóle lekkoatletą, który dokonał takiego wyczynu w trakcie jednego konkursu. No i ten "dodatek" w postacie słynnego już "gestu Kozakiewicza" po tym, jak byłem wygwizdywany przez kilkudziesięciotysięczną publiczność zgromadzoną na Łużnikach. Chyba żadnego innego mistrza olimpijskiego nie spotkało coś takiego...
- wspomina.
Zapytany o gwizdy, jakimi radziecka publika potraktowała Polaka, odpowiedział z uśmiechem:
- Dziś pół żartem, pół serio mogę tylko powiedzieć: po co im to było... Powinni zdawać sobie sprawę, że mają do czynienia z prawdziwym "kozakiem", którego nie jest łatwo złamać. Mało kto pamięta, ale w roku olimpijskim już w maju w Mediolanie ustanowiłem pierwszy rekord globu skacząc 5,72 m. Później go co prawda straciłem, ale nie wypadłem sroce spod ogona, trzeba było się ze mną liczyć
- stwierdził.
A czym obecnie zajmuje się Władysław Kozakiewicz?
- Jestem na zasłużonej emeryturze i delektuję się życiem. Mieszkam z moją małżonką Anną w liczącym prawie 15 tysięcy miasteczku w pobliżu Hanoweru. W Niemczech mieszkamy od 1985 roku, choć nie miałem w planie wyjeżdżać na stałe. Jednak sytuacja po moim słynnym geście z Moskwy i to, co się po tym wokół mnie działo, sprawiło, że moje życie bardzo się skomplikowało. Chciałem tam tylko trochę to wszystko przeczekać, ale okazało się, że do tej pory jestem w Niemczech
- zakończył.