Co pan czuł, kiedy po blisko dwóch dekadach przekroczył klubowe progi?
Tremę, ale i wielką radość. Serce mocniej zabiło. Wisła to mój piłkarski dom. Czułem, że wracam do niego po bardzo długiej nieobecności. Nie mam wielkich oczekiwań. Najważniejsze, że znów tu jestem, bo powrót był moim wielkim marzeniem. Dlatego tym bardziej dziękuję władzom Białej Gwiazdy za okazane mi zaufanie. Zrobię wszystko, by tego nie żałowali.
Dlaczego przed dziewiętnastoma laty rozstał się pan z klubem z Reymonta?
Wisłę prowadził wtedy Henryk Kasperczak, a ja byłem kierownikiem drużyny. Po porażce z Legią w Warszawie, która przekreśliła nasze szanse na mistrzostwo Polski, podziękowano mi za pracę. Zresztą na taką decyzję złożyło się wtedy wiele przyczyn.
Co będzie należało do pana obowiązków?
Zostałem włączony do działu skautingu, którego szefem jest były długoletni kapitan „Wisełki” Arek Głowacki. Mam wyszukiwać i obserwować kandydatów do gry w naszym klubie. Oko do piłkarzy mam dobre, więc postaram się kogoś dla nas „wyhaczyć”. Zresztą w przeszłości pracowałem już trochę w tej roli. Miałem udział w sprawach Tomków – Kłosa i Kosa.
Przypuszczam, że skoncentruje pan swoją uwagę na zapleczu Ekstraklasy. Przez kilka lat, komentując mecze w telewizji, poznał pan pierwszą ligę od podszewki.
O tej klasie rozgrywek mówiłem nie tylko w TV, ale również na antenie radia Weszło, gdzie robiliśmy program pierwszoligowiec. Rozeznanie mam. Ale dobrych chłopaków można znaleźć również w jeszcze niższych ligach. Jest tylko jeden problem. Ledwie któryś z nich dwa razy równo kopnie piłkę, od razu ma menedżera, a równie często pseudomenedżera. Zamiast rozmawiać bezpośrednio z zawodnikami, trzeba przebijać się do nich przez pośredników. Ale cóż, takie są realia i trzeba się do nich przystosować.
Jak się panu podoba dzisiejsza drużyna Wisły? Piłkarze narzekali, że zimą tak ciężko jak pod kierunkiem Petera Hyballi nigdy wcześniej nie trenowali?
Ale już widać tego efekty. Wiślacy wiedzą, co mają grać. Na boisku nie przypadku. Jest konsekwencja, konsekwentne dążenie do wyniku. Proszę zobaczyć jak prezentują się Yeboah, Savić, czy Maciek Sadlok, który strzela bramki nawet prawą nogą. Kibice narzekają na Forbesa, ale mnie się ten chłopak podoba. W meczu z Jagiellonią wszedł na boisko w końcówce, a chwilę później strzelił na 2:0. Z Pogonią też dał nam zwycięskiego gola. Liczę, że wkrótce w pełni przekona do siebie kibiców.
O ile o drużynie Białej Gwiazdy można powiedzieć, że spisuje się przyzwoicie, to nieciekawie dzieje się chyba w Cracovii. Już po pierwszej tegorocznej kolejce i porażce z Wartą Poznań zrezygnował trener Michał Probierz, by za chwilę wycofać swoją dymisję. Istny kabaret...
Jako wiślak zawsze cieszę się, gdy u rywala z drugiej strony Błoń coś idzie nie tak. Ale to oczywiście żart, bo nikomu źle nie życzę. Cracovia to klub, który z powodu infrastruktury i stabilności finansowej powinien być w czołówce Ekstraklasy. Pewnie to całe zamieszanie z trenerem nie pomogło zespołowi, który z nowym-starym szkoleniowcem w następnej kolejce przegrał 0:1 w Szczecinie. Takie akcje jak ta z Michałem zazwyczaj wywołują w szatni nerwowość. Ale jestem ostatnim człowiekiem, by kogoś oceniać czy prawić mu morały. Dlatego nie zamierzam...
Rekordy popularności bije drugie wydanie „Spalonego”. Biografii napisanej wspólnie z Krzysztofem Stanowskim, w której przyznał się pan do problemów życiowych – z alkoholem, hazardem, a nawet do prób samobójczych. O czym traktuje dopisany do tej edycji ostatni rozdział?
To historia najnowsza. Dla mnie wstydliwa, a dla czytelnika, słyszałem głosy, że wstrząsająca. Cóż, trzeba było do końca rozliczyć się z przeszłością. Również z tą smutną i bolesną.