Dyrektorzy w stołecznym urzędzie miasta zarabiają nawet trzy razy więcej niż członkowie rady ministrów – wynika z oświadczeń majątkowych złożonych przez dyrektorów i opublikowanych na stronie Biuletynu Informacji Publicznej m st. Warszawa. Na pierwszym miejscu na liście najlepiej zarabiających urzędników ratusza znajduje się miejski skarbnik Michał Czekaj. Sprawę specjalnie dla Niezalezna.pl komentują politycy.
Zgodnie z danymi zamieszczonymi w oświadczeniu majątkowym, skarbnik Michał Czekaj zarobił w ubiegłym roku prawie 377 tys. zł. Dla porównania minister finansów Tadeusz Kościński zarobił w ubiegłym roku prawie 167 tys. zł. Jak zarobki warszawskich urzędników oceniają politycy? Zapytaliśmy!
To jest kolejny dowód obłudy pana Rafała Trzaskowskiego i jego ekipy. Cały czas słyszymy, że w Warszawie nie ma pieniędzy, ale okazuje się, że tych pieniędzy nie ma na cele związane z interesami mieszkańców stolicy, ale dla władzy warszawskiej i jej sojuszników w postaci na przykład organizacji LGBT te pieniądze są. Zarobki w warszawskim ratuszu są bardzo wysokie. W kampanii wyborczej wielokrotnie słyszeliśmy z ust polityków Platformy, że władze państwowe za rzekome wspieranie tzw. swoich, podczas gdy słusznie zauważone, że ministrowie, wiceministrowie zarabiają dwa, trzy razy mniej niż warszawscy urzędnicy. Z całym szacunkiem, ale jednak odpowiedzialność członków rządu jest dużo większa niż urzędników stołecznego ratusza. Nie uważam, że urzędnicy w warszawskim samorządzie powinni słabo zarabiać, ale faktycznie ta dysproporcja zwraca uwagę i to powinno być bardziej związane ze skalą odpowiedzialności między rządem a samorządem.
To absolutnie nie jest normalna sytuacja, ponieważ tego typu osoby powinny zarabiać w odpowiedni sposób, powiedzmy proporcjonalny do średnich zarobków społeczeństwa. Ja jestem w stanie zrozumieć, że stanowisko jakiegoś dyrektora w urzędzie to jest stanowisko managerskie, jest to człowiek, który zarządza jakąś działką i powinien być wynagradzany w sposób uczciwy, ale uczciwie to nie jest przesadnie. Szczególnie gdy to jest praca publiczna, gdy to utrzymanie w 100 procentach wynika z naszych podatków.
Problemem są zarobki ministrów i wiceministrów. Zwłaszcza w tym drugim przypadku są one niepoważne. Dlatego jest kłopotem z werbowaniem ludzi, którzy cokolwiek potrafią. Te zarobki są absolutnie niekonkurencyjne w stosunku do sektora prywatnego. Wiceminister w przeciwieństwie do ministra nie ponosi odpowiedzialności politycznej, ale podnosi ogromną odpowiedzialność za to, co dzieje się w resorcie, bo on ma być fachowcem od danej dziedziny, a nie politykiem, który ma to nadzorować. Ten kłopot był przy wszystkich rządach. Zarobki powinny być zdecydowanie wyższe.
Wszystko zależy od tego, jakie kompetencje posiada tego typu dyrektor. Czy on pracuje po siedem godzin dziennie, czy jego obowiązki zajmują mu większość jego życia, bo i takich dyrektorów znam? Natomiast w Warszawie aż takich sukcesów nie ma, żeby trzeba było aż tyle płacić. Tutaj mowa jest o pensjach, ale przecież ci różnego rodzaju dyrektorowie, służbowi działacze Miasta Stołecznego, są jeszcze po radach nadzorczych, wymieniają się wzajemnie tymi radami, to są dodatkowe przychody, które są naprawdę do pozazdroszczenia.