Dwa i pół tysiąca lat – i to równo – minęło w tym roku od słynnej bitwy pod Termopilami. Spartanie Leonidasa przegrali ją, gdyż zdrajca Efialtes, przeprowadził Persów górską ścieżką na tyły Lacedemończyków. Zdrajca z szeregów Wojska Polskiego nikogo na nasze tyły na szczęście nie przeprowadzi. Ale zasługuje na najwyższe potępienie i surowe ukaranie - pisze Tomasz Łysiak w felietonie napisanym dla portalu Niezalezna.pl.
Dezercja była od wieków postrzegana jako czyn haniebny. Zdarzała się niestety wszędzie, w każdej armii, lecz była z różną surowością traktowana. Czasem dezerterowano na masową skalę – jak było choćby w wypadku Amerykanów z 5. Armii gen. Clarka, zaraz po lądowaniu w Salerno w 1943 roku. Jankesi nie za bardzo łapali, czemu zamiast oliwek, wina i pięknych włoskich dziewcząt na brzegu czeka ich nawała szkopskich pocisków. Inaczej było w Armii Andersa – tam proces był odwrotny. To do niej uciekali nasi z armii Wehrmachtu, do której wcześniej siłą byli brani przez Niemców (zaciągi obowiązkowe na Pomorzu, w Wielkopolsce, i na Śląsku). Natomiast gdy 2. Korpus formował się w Iranie, a potem szedł przez Palestynę i Syrię, gen. Anders przymykał oko na masowe dezercje Żydów, którym pozwalał w ten sposób dostanie się do Jerozolimy. Inne wypadki byłyby karane z największą surowością (notabene dyscyplina u Andersa była postawiona na bardzo wysokim poziomie). Gdy cofniemy się do okresu bojów legionowych w latach 1914-1916 to znajdziemy opisy sytuacji napawających dumą. Opowiadał o nich sam Piłsudski na zjazdach legionowych już w wolnej Polsce – oto w szpitalach austriackich lekarze z miejsca rozpoznawali, czy ranny jest Polakiem, czy innej narodowości. Austriak, gdy został skierowany do lazaretu, chwalił to sobie i cieszył się, że jest z dala od linii frontu. Polak? Udawał, że nic mu nie jest i błagał w ten deseń – „Panie, ja zdrów jak ryba, puszczaj mnie pan z powrotem do chłopaków, do oddziału”.
Jednak czym innym jest (choć budzące obrzydzenie) dekownictwo czy nawet dezercja, a czym innym jawna zdrada. Zdrada, czyli porzucenie sprawy własnej armii i przejście na drugą stronę, do formacji wroga. Z tym niestety mieliśmy teraz do czynienia na granicy polsko-białoruskiej. Jakże to smutny widok: ten wojak w polskim mundurze, który opowiada przed białoruskimi kamerami. Żałość bierze, złość bierze… Pocieszające jest jedynie to, iż zdrajca wygaduje tak niemiłosierne bzdury, iż kompromituje nimi sam przekaz. Miejmy nadzieję, że pożyteczni idioci w Polsce nie podchwycą i nie zaczną powtarzać bredni o mordowaniu migrantów i wolontariuszy z broni palnej. Miejmy nadzieję…
I jeszcze jedno. Ta zdrada nie jest w stanie pohańbić polskiego munduru. Ten bowiem, kto go nosił, polskim żołnierzem przestał być, gdy przeszedł na stronę Łukaszenki.