W miniony przedłużony czerwcowy weekend w Tatrach doszło do aż trzynastu wypadków. Dwoje turystów zginęło pod Zawratem po tym, jak nad Tatrami przeszła gwałtowana burza. Okazuje się, że pierwotna wersja o tym, że turyści poślizgnęli się na skałach, może nie być prawdziwa. Pojawiła się hipoteza, że silny wiatr porwał ich, przebywających w namiocie na przełęczy.
W sobotę rano przypadkowy turysta idący z Hali Gąsienicowej na Zawrat odnalazł u wylotu Zawratowego Żlebu zwłoki mężczyzny, a kawałek powyżej zwłoki kobiety. Ratownicy na pokładzie śmigłowca przetransportowali ciała do Zakopanego. Okazało się, że ofiarami Tatr było dwoje turystów z Bydgoszczy, którzy posiadali dobre wyposażenie. Według informacji ratowników, byli to uczestnicy biegów i maratonów posiadający bardzo dobrą kondycję. Ratownicy odnaleźli ich namiot na Zawracie, przy którym znaleziono porzucone raki, czekany i rzeczy osobiste.
Tej nocy nad Tatrami przechodziła burza z intensywnymi opadami deszczu i silnym wiatrem, który na Kasprowym Wierchu osiągał prędkość przekraczającą 100 km na godz.
- Miejsce wypadku wyglądało dość zaskakująco. Mieliśmy niejasne zgłoszenie czy jest jedno ciało czy dwa. Dopiero po dotarciu na miejsce okazało się, że są jednak dwa ciała. Było one w dużej odległości od siebie. Około 300 - 400 metrów. Od razu było wiadomo, że przyczyną śmierci obojga było uderzenie w kamienie z dużą prędkością w wyniku ześlizgnięcia się po śniegu - mówi Jan Gąsienica-Rój, ratownik TOPR, który tego dnia kierował działaniami Pogotowia i dotarł na miejscu po zgłoszeniu.
- Pozostawione ślady, rzeczy które znajdowaliśmy w górnej części żlebu, wskazywały na to, że biwakowali w namiocie na przełęczy. Później prześledziliśmy historię wiatrów wiejących tej nocy. Około drugiej, trzeciej w nocy ten wiatr na Kasprowym Wierchu osiągał około stu kilometrów na godzinę. Można domniemywać, że na przełęczy, gdzie jest wąskie siodło, ten wiatr mógł osiągnąć większą prędkość rzędu 120 km na godzinę. Tam tworzy się dysza, zawirowania powietrza. Mogło być to przyczyną tego, że namiot rozłożony na śniegu został porwany przez podmuch wiatru. Oni zostali porwani z tym namiotem, uderzyli w kamienie, wypadli z niego i ześlizgnęli się po śniegu. To są tylko przypuszczenia - tłumaczy ratownik.
Wypadek Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe opisało w kronice w taki sposób:
"Po godz. 7.47 do TOPR zadzwonił turysta idący z Hali Gąsienicowej na Zawrat informując, że u wylotu Zawratowego Żlebu natknął się na zwłoki mężczyzny. Tę informację potwierdza kolejny turysta. O godz. 9:00 po uzyskaniu stosownej zgody w tamten rejon startuje śmigłowiec. Z pokładu śmigłowca w pobliżu mężczyzny desantują się ratownicy, a śmigłowiec powraca do bazy.
Idący na Zawrat turyści informują o kolejnych zwłokach leżących w Zawratowym Żlebie. Znów startuje śmigłowiec. Na jego pokład w przygodnym lądowisku przy Centrali wsiadają 2 ratownicy i śmigłowiec leci do Zawratowego Żlebu. Z jego pokładu ratownicy dostrzegają leżące zwłoki i desantują się w pobliżu.
Okazuje się, że są to zwłoki kobiety. Śmigłowiec transportuje na przyszpitalne lądowisko zwłoki mężczyzny. Kolejny lot po zwłoki kobiety, które również przetransportowano na przyszpitalne lądowisko. Okazało się, że dwoje turystów dobrze wyposażonych, uczestników trudnych biegów i maratonów posiadających bardzo dobrą kondycję nocowało w namiocie na Zawracie, przy którym znaleziono porzucone raki, czekany i rzeczy osobiste.
W nocy z piątku na sobotę przez Tatry przechodziła silna burza połączona z intensywnym deszczem i wiatrem wiejącym z kierunku SE, który na Kasprowym W. osiągał prędkość przekraczającą 100 km na godzinę. Czy piorun uderzył w pobliżu turystów, a silny wiatr zrzuciły turystów do Żlebu, którym zsunęli się po stromych śniegach uderzając po drodze w wystające głazy, czy przebieg zdarzenia wyglądał inaczej? Rozwikłaniem tej zagadki zajmuje się prokuratura".
Jak mówi prokurator rejonowa Barbara Bogdanowicz ustalono, że para planowała nocleg w górach. Nie był to więc przypadkowy biwak. Oboje byli doświadczonymi sportowcami.