Sąd rodzinny w Szczecinku 22 października postanowił o tymczasowym umieszczeniu czworga rodzeństwa w dwóch rodzinach zastępczych. Najstarsze dziecko ma 6 lat, najmłodszy chłopiec zaledwie kilka tygodni. 23 października, w dniu odbierania od rodziców, miał kilkanaście dni. Postanowienie wydane zostało na czas trwającego postępowania w sprawie ograniczenia praw rodzicielskich Paulinie K. i Andrzejowi K.
Wniosek dotyczący zmiany zabezpieczenia w toczącym się postępowania, a co za tym idzie powrotu dzieci do rodziny biologicznej, złożyli do sądu oni sami, jak i wspierająca rodziców Fundacja "Prawa dzieci". Dziś na posiedzeniu niejawnym sąd rozpatrywał wniosek.
"Sąd podtrzymał swoją poprzednią decyzję o umieszczeniu tych dzieci w rodzinach zastępczych. Postępowanie w przedmiocie ograniczenia praw będzie się toczyć nadal. Kolejne posiedzenie sądu w styczniu" – poinformował rzecznik Sądu Okręgowego w Koszalinie Sławomir Przykucki.
Prezes Fundacji "Prawa dzieci" Tomasz Kadłubowski zapowiedział złożenie zażalenia na postanowienie sądu. Powiedział, że Fundacja będzie "współpracować z rodzicami, aktywizować ich, by dzieci mogły do nich wrócić". Dodał, że sąd podejmie kroki, by tymczasowo umieszczone w rodzinach zastępczych dzieci znalazły się w jednej.
Matka dzieci kilka dni wcześniej powiedziała, że "odebrano nam dzieci przez biedę". Przyznała, że przez krótki czas w domu nie było prądu. Dodała, że nie pojechała z córką na kontrolę kardiologiczną, ponieważ nie miała pieniędzy na podróż. Musiała je wydać na niezbędne rzeczy związane z narodzinami syna.
Kobieta zapewniła, że ona i ojciec dzieci dbali o nie jak potrafili najlepiej. Dwoje najstarszych w tym roku poszło do przedszkola. Matka dzieci przyznała, że ona i ojciec dzieci mieli ograniczoną przez sąd władzę rodzicielską i ustanowionego kuratora. Zapewniła jednak, że "oboje z nim współpracowali", "w domu nie było alkoholu, narkotyków, bicia, molestowania", dlatego byli zaskoczeni postanowieniem o tymczasowym odebraniu im dzieci, które zostało wykonane już dzień później.
Matka dodała, że powodem odebrania im dzieci miało być "zaniedbanie wychowawcze". Z tym zarzutem matka się nie zgadza.
Rzecznik Sądu Okręgowego w Koszalinie Sławomir Przykucki przyznał, że ta rodzina żyje w skromnych warunkach. Zapewnił, że "nie to jest powodem zaniepokojenia MOPS, PCPR i sądu".
"Powodem są niewydolności wychowawcze ze strony tych rodziców. (…) Nie potrafią sobie poradzić z dziećmi, które stwarzają pewne problemy – są to dzieci z pewnymi zaburzeniami neurologicznymi, psychologicznymi. Dwójka dzieci ma już orzeczony pewien stopień niepełnosprawności. (…) Rodzice tak jakby tych problemów nie dostrzegali"
– powiedział Przykucki.
Sędzia zaznaczył, że "mamy do czynienia z trójką starszych dzieci, które wykazują symptomy choroby sierocej. Najstarsza dziewczynka praktycznie nie mówi. Posługuje się pewnymi słowami, ale takimi, które tylko ona sama rozumie. Te dzieci nie potrafią koło siebie nic zrobić. Jeść potrafią wyłącznie rękoma, nie znają sztućców. Czynności higieniczne nie funkcjonują".
Sędzia zaznaczył, że "postępowanie trwa i nic nie jest ostateczne". Dodał, że nie jest wykluczone, że te dzieci wrócą do swoich rodziców, ale ci muszą zmienić swoją sytuację.
Rodzice dzieci otrzymywali pieniądze z programu "500 plus" i zasiłki rodzinne. Pracowali dorywczo.