,,Hic Sunt Dracones” – taki napis umieszczali nasi przodkowie na krańcach map, poza rejonami znanego im świata. Rysowali więc potwory przypominające skrzyżowanie wielkich jaszczurek z wężami, uskrzydlone, bo smoki oczywiście musiały latać, pokryte łuskami i ziejące ogniem. Smoki żyły w opowieściach i mitach. Pilnowały złotego runa, wyroczni w Delfach, zamieszkiwały ziemie wikingów, i sumeryjskie bezdroża, walczyli z nimi wszelkiej maści bogowie i bohaterowie. Nawet Kraków miał swego smoka, którego wykończono wreszcie siarką.
Chrześcijaństwo podtrzymało smoczą legendą, przypisując tym stworom stanie po siłach zła. Malarze tworzący obrazy ze św. Jerzym pokonującym smoka malowali coraz bardziej fantastyczne kreatury. Ludzie naprawdę wierzyli, że smoki istnieją – znajdowano szkielety czy kości ogromnych zwierząt, na targach można było kupić smoczą krew, a krążący po Europie wędrowcy opowiadali nieraz, iż widzieli te bestie na własne oczy. Nic więc dziwnego, że Konrad Gesser, ojciec zoologi, nie mógł pominąć w swym dziele „Historia naturalna” („Historiae animalium” wydanym w 1587 roku) rozdziału o smokach.
Zebrał więc wszystkie znane sobie ich opisy – od czasów antycznych – ze wszelkich możliwych ksiąg i bestiariuszy. Szukał też świadectw mu współczesnych, ale nie znalazł wiele, zaledwie dwa: jednego smoka widziano w maju 1499 roku w Lucernie (mówi też o tym kronika Johanna Stumpfa z lat 40. XVI wieku), a drugi latał za dnia nad Nadrenią (o czym napisał mu w liście frankfurcki prawnik Justin Göbler). Smoki były wielkie i ziały ogniem. A potem nastąpił czas wielkich odkryć, żeglarze z Europy zaczęli docierać do odległych lądów, poznawano nieznane wcześniej gatunki zwierząt wśród których były kapucynki, warany czy pancerniki, ale nigdzie nie było smoków. Do czasu… Nagle w połowie XVI wieku w aptekach i na targach można było kupić zasuszone smoki.
Nie były co prawda imponującej wielkości, liczyły zaledwie kilkanaście centymetrów, miały długie i skoczne nogi, wielkie skrzydła, zakończone cienko ogony, łebki z ostrym grzebieniem, krótkie pyski i wyłupiaste oczy. Kupowali je kolekcjonerzy oraz lekarze i aptekarze, którzy zawsze lubili eksperymentować z lekami i którzy prześcigali się w wyszukiwaniu najobrzydliwszych składników do ucierania medykamentów. Małe smoki najłatwiej można było dostać w miastach portowych nad Morzem Śródziemnym, więc zainteresowali się nimi także włoscy przyrodnicy. Ulisses Aldrovandi, boloński profesor historii naturalnej, skompletował wielki zbiór – ponad 8 tysięcy – przyrodniczych eksponatów z całego świata. nic dziwnego, że do swojej kolekcji dokupił też małego smoka.
Bardzo szybko zorientował się, że smok był bez wątpienia dziełem fałszerza. Małe zasuszone smoki produkowano wykorzystując różnorodne ryby, które odpowiednio spreparowane suszono i kształtowano na specjalnych stelażach. Profesor Aldrovandi opisał więc smoki jako istoty legendarne i wytwór literatury. Uzbrojony w te wiedzę przestrzegał ludzi przed lekarstwami na bazie smoczej krwi, gdyż jak mówił „nie mogą działać leki z nieistniejących substancji”.