Mój tryb życia był wzorowy: unikałem miłostek i kart i pracowałem dla króla, spodziewając się zostać jego sekretarzem. Księżnej wojewodzinie, która lubiła moje towarzystwo, świadczyłem tysiące grzeczności, a z wojewodą grywałem w tre sette – słowa te napisał Giacomo Casanova, którego nazwisko stało się synonimem kochanka, uwodziciela i zdobywcy serc niewieścich. Królem o którym wspominał był zaś nie kto inny, a Stanisław Antoni Poniatowski.
Casanova, Wenecjanin, literat, podróżował po całej Europie, a gdziekolwiek się nie pojawił wprowadzał zamieszanie wśród ludzi, damy za nim szalały, panowie się z nim ciągle pojedynkowali. Potrafił w jeden wieczór przegrać w karty ogromny majątek i ciągle go ściągano za długi, które często spłacały za niego kobiety.
10 października 1765 roku Casanova przybył do Warszawy i zaczął bywać na salonach. Wzorowy tryb życia skończył się bardzo szybko – awanturą o włoską aktorkę z hrabią Branickim. W pojedynku, słynnym na całą Europę, Branicki zranił Casanovę w rękę, ale sam został trafiony z prawej strony pod siódmym żebrem (kula) wyszła pod ostatnim dolnym żebrem lewej. Nad Wenecjaninem zawisły czarne chmury, więc poszukał schronienia w klasztorze Reformatów przy ulicy Senatorskiej w Warszawie. Zapisał smętnie w pamiętnikach
Polacy, chociaż dzisiaj w ogóle dość uprzejmi, są jednak jeszcze bardzo przywiązani do swego dawnego usposobienia. Są jeszcze Sarmatami czy Dakami przy stole, na wojnie i w szale tego, co nazywają przyjaźnią, a co jest często tylko okropną tyranią. Nie chcą zrozumieć, że jeden wystarcza na jednego i nie wolno iść gromadą zarżnąć kogoś, kto jest sam i ma urazę tylko do kogoś jednego.
Choć Poniatowski dał mu sporą sumkę pieniędzy, którą Casanova spłacił swoje polskie długi, to dał do zrozumienia Włochowi, że nie chce go widzieć w kraju. W lipcu 1766 roku Casanova wyjechał. Niecałe 10 lat później wydał książkę, w której opisał swój pobyt w Polsce, dzieło miało aż trzy tomy i zwało się Istoria delle turbolenze della Polonia.