Nie milkną echa afery w Polskiej Żegludze Morskiej. - To chyba jeszcze nie koniec tych wszystkich informacji, które w końcu wydobędziemy z tego przedsiębiorstwa – stwierdził minister Marek Gróbarczyk odnosząc się do informacji „Gazety Polskiej Codziennie” i Radia Szczecin. Z ustaleń dziennikarzy wynika, że poprzednie władze PŻM, nominaci PO-PSL kupowały z pieniędzy spółki drogą biżuterię (za 100 tys. dol.), cygara (40 tys. dol. ) i ekskluzywną damską bieliznę.
"Polska Żegluga Morska znajdowała się w szczególnie dramatycznej sytuacji. Oczywiście wcześniejszy zarząd tak komplikował dokumenty księgowe, że dochodzenie do tych faktycznych strat i powodu tego, zabiera znaczne ilości czasu" - powiedział w rozmowie z Radiem Maryja Marek Gróbarczyk.
Minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej stwierdził, że "to chyba jeszcze nie koniec tych wszystkich informacji, które w końcu wydobędziemy z tego przedsiębiorstwa".
"Dla nas jest najważniejsze, żeby zabezpieczyć teraz stabilizację PŻM" - podkreślił.
Za rządów PO-PSL Grupa Polska Żegluga Morska została doprowadzona na skraj bankructwa, a z jej kont zniknęło 300 mln euro. Doniesienia komisarza w PŻM-ie Pawła Brzezickiego przekazuje weekendowa "Gazeta Polska Codziennie".
"Biżuteria za 100 tys. dol., cygara za 40 tys. i ekskluzywna damska bielizna. Takie rzeczy były kupowane za pomocą kart kredytowych przez pracowników spółki wchodzącej w skład Grupy Polska Żegluga Morska. Paweł Brzezicki, komisarz w PŻM-ie twierdzi, że za rządów PO-PSL grupa została doprowadzona na skraj bankructwa, a z jej kont zniknęło 300 mln euro"
- czytamy w dzienniku.
Z ustaleń "GPC" wynika, że chodzi o wydatki w spółce Polsteam, wchodzącej w skład grupy PŻM, zajmującej się w Stanach Zjednoczonych m.in. pozyskiwaniem kontrahentów. Nieuzasadnione wydatki zostały wykryte podczas jednej z kontroli, które od ubiegłego roku prowadzone są w Grupie. Kontrola dotyczyła lat 2004-2016.
CZYTAJ WIĘCEJ: Stringi, cygara i brylanty za publiczne pieniądze. Afera w Polskiej Żegludze Morskiej
O nieprawidłowościach w PŻM mówiły już w zeszłym roku Paweł Brzezicki, komisarz w spółce. Przypominamy wywiad, którego udzielił „Gazecie Polskiej” komisarz w PŻM.
Przejmując stery w Polskiej Żegludze Morskiej po ponad dekadzie po opuszczaniu tej firmy co Pan zastał?
To unikalne doświadczenie w polskiej gospodarce. Rzadko się zdarza, aby osoby, które pozostawiły przedsiębiorstwa w roku 2006 miały szanse do niego wrócić. Doświadczenie to unikalne bo jestem związany z Polską Żeglugą Morską od 1983 roku. To była moja pierwsza praca po zakończeniu studiów na Wydziale Ekonomiki Transportu Politechniki Szczecińskiej. Na pytanie mogę odpowiedzieć na przykładzie promu „Polonia”, naszego flagowego okrętu. On akurat dobrze obrazuje zmianę sytuacji. Kosztował on w momencie nabycia 130 mln dol i w 2005 roku był już spłacony. Był młodszy o lat 11 i mógł zarabiać. Obecnie ten prom znów jest zadłużony i jest starszy, a więc okres kiedy może się spłacić się skurczył. Bałagan finansowy i działania zarządu obciążyły po raz kolejny ten prom. Nie podejmowano koniecznych działań, a jak już coś robiono do przeważnie szkodziło to przedsiębiorstwu. Takie jest moje zdanie, ale też takie są wyniki kontroli przeprowadzonej przez Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej.
Jak do tego doszło? Nie było żadnej wcześniejszej kontroli?
W marcu tego roku PŻM utworzył dział kontroli wewnętrznej. I to nie dlatego, że okazał się potrzebny po 70 latach istnienia przedsiębiorstwa, ale dlatego że w momencie przejęcia władzy przez koalicję PO-PSL taki departament zlikwidowano. Nie było żadnej kontroli wewnętrznej, ale również nadzoru zewnętrznego. Mogę powiedzieć, że firma się staczała, a proces ten zahamował dopiero minister Marek Gróbarczyk wprowadzając zarząd komisaryczny. To daje szansę aby uratować tą firmę. Temu przedsiębiorstwu groziło zniknięcie. Statki się starzeją, są złomowane, a firma nie inwestując się zwija, bo nie ma na czym wypracowywać zysków.
W 2006 roku ile PŻM miało statków?
W 2005 roku zostawiłem w firmie 93 statki włącznie z promami, a obecnie tych statków jest 55.
Co się stało z 38?
Te statki zostały sprzedane konkurencji i w lwiej części są nadal statkami użytkowanymi. Są w wieku w którym ich eksploatacja jest ekonomicznie uzasadniona. Ich zakup pozwolił konkurenci na wejście na rynki do tej pory obsługiwane przez PŻM. Przyglądając się sprzedaży tych maszyn dochodziło tam do dramatycznych nieprawidłowości. Statek był remontowany np. za 1,9 mln dol a następnie sprzedawany za 2 mln dol. Komuś ten statek sprzedawano, żeby nam robił konkurencję na niektórych ładunkach.
Kto kupował?
No naszą konkurencją jest kilkudziesięciu armatorów z całej Europy. Kupowali różni, którym akurat te statki pasowały do biznesowej koncepcji. Wyprzedawano masowce do wożenia towarów.
Te działania to wynik indolencji czy świadomego działania?
Nie mam wątpliwości, że były to świadome działania. Decyzje podejmowali ludzie pracujący w przedsiębiorstwie i z doświadczeniem, z odpowiednim wykształceniem i wiedzą. To nie jest indolencja. Moim zdaniem cel był taki, aby być może przejąć majątek firmy. Niektóre działania, były podjęte tak, że bez wahania można powiedzieć że były celowe. Tak celne strzały w kolano wymagały szczegółowej wiedzy i znajomości branży. To było planowane unicestwianie przedsiębiorstwa. Powolna eutanazja. My odłączyliśmy kroplówkę z trucizną.
Obecna ekipa przywróciła Ministerstwo Gospodarki Morskiej to dobra decyzja?
Do tej pory nikt nie odpowiadał za gospodarkę morską. Teraz jest ktoś kto czuwa i odpowiada za najważniejszą gałąź polskiego przemysłu. To element, który pozwala i umożliwia handel zamorski, czyli najbardziej opłacalny handel. Import i eksport jest oparty na gospodarce morskiej. Powołanie tego resortu to zapewnienie tej gałęzi siły przebicia i myślenie o jej interesów. Minister Gróbarczyk dobrze się wywiązuje ze swojej misji. Duża część z powiedzenia że wypełniamy obietnice zawdzięczamy pracy resortu gospodarki morskiej.
Powiedział Pan, że odcięliście kroplówkę z trucizną. Pytanie jest takie co trzeba zrobić, aby przywrócić funkcje życiowe pacjenta?
W pierwszym momencie jako zarządca komisaryczny zatrzymałem sprzedaż statków. Jednej transakcji nie udało mi się powstrzymać. Musimy utrzymywać potencjał firmy na rynku światowym. To jest potężna firma, której potencjał obrazuje fakt, że w jednym momencie PŻM na burtach swoich statków ma 2,3 mln ton ładunku. Zaufanie klientów, którzy to załadowali na nasze statki i chcą od nas przewiezienia go z punktu A do punktu B jest bardzo istotne. My jesteśmy ważnym elementem gospodarki. Odwracamy tendencję i mam nadzieję, że najbliższe 2-3 lata pokażą że jesteśmy w stanie zarabiać. Już dziś zarabiamy dużo i wychodzimy na prostą. Już zmniejszyliśmy straty o 600 proc.
Ile lat Pan zakłada, że firma będzie odrabiać straty z lat 2007-2015?
Co najmniej 15. To wynika z cykli koniunkturalnych. Teraz jesteśmy w czasie wzrostów i koniunktury. Za trzy lata z pewnością przyjdą spadki, które znów potrwają 3 lata. Rządy naszych poprzedników sprawiają, że za około 12 lat będziemy w stanie kupować statki i inwestować.
Dobrze rozumiem, rządy fachowców z PO-PSL zabrały nam 15 lat?
Nie. Więcej. Za 15 lat przywrócimy stan, który zostawiłem w 2005 roku. Dziś można powiedzieć, że straciliśmy 30 lat. To są skutki rządów PO-PSL.
Pewnie politycy PO by się tutaj wtrącili i powiedzieli, że ten transport jest nieopłacalny, albo wręcz zabija gospodarkę…
Nie spotkałem się z takimi zdaniami. Mam wrażenie, że politycy PO wiedzą do czego doprowadzili i wiedzą, że ja wiem co zrobili.
Jakie są perspektywy tego rynku?
Najbliższe trzy lata będą bardzo dobre, co wynika z ożywienia gospodarczego na świecie, ale również polityki rządu. Tutaj duże jest znaczenie premiera Mateusza Morawieckiego, który zaadoptował transport morski i przemysł stoczniowy do planu narodowego rozwoju w elemencie, który się nazywa „Program Batory”. Jesteśmy wiodącym elementem tego pomysłu. Cała ta branża ma szansę pociągnąć cały kraj w rozwoju. Musimy wykorzystać ten potencjał.