Szef „Newsweeka” dokonał niedawno spektakularnego medialnego samobójstwa. Zarzucił portalowi niezalezna.pl, że reklamuje ukraińskie dziewczyny do wzięcia.
Rozważając wszelkie możliwe hipotezy, wielu ekspertów zaczęło wytykać błędy popełnione rzekomo przez specjalistów ds. marketingu i reklamy internetowej portalu niezalezna.pl. Sugerowano nawet, że w panelu AdWords po prostu nie wyłączono szeregu reklam o „wątpliwej treści”.- Tomasz Lis widząc na stronie Niezależna.pl zachętę do spotkań z ukraińskimi „singielkami” mógł, ale wcale nie musiał odwiedzać wcześniej serwisy o podobnej tematyce - oceniają dla serwisu Wirtualnemedia.pl eksperci rozwiązań reklamowych oferowanych przez Google.
Na te zarzuty postanowił odpowiedzieć Mateusz Banaszak odpowiedzialny za przestrzeń reklamową portalu niezalezna.pl:- Podsumowując nie możemy z całkowitą pewnością twierdzić, że Tomasz Lis był wcześniej na stronie z ukraińskimi randkami. Jest to jedna z hipotez, obok której istnieją także inne, np. bardzo szeroka i droga kampania strony randkowej, dopasowanie profilu Tomasza Lisa do ustawień kampanii ukraińskiego podmiotu i z pewnością błędna konfiguracja wyświetlania reklam na stronie niezależna.pl – twierdzi w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl Milena Majchrzak, dyrektor zarządzającej SEMSTORM International.
- Artykuł trochę niesprawiedliwie uderza w nas i naszą pracę. Każda osoba zajmująca się reklamą internetową zdaje sobie sprawę, że blokowanie kategorii reklam jest niezwykle trudne, a pełna blokada wszelkich niepożądanych treści jest w zasadzie niemożliwa, w dużej mierze właśnie ze względu na szereg kryteriów występujących w algorytmach Google. Dzieje się tak również dlatego, że większość kategorii nie działa dobrze w języku polskim jeśli chodzi o blokowanie. Oznacza to, że nawet jeśli uda się je zablokować, nadal istnieje duża szansa, że jakaś reklama i tak się przedostanie, bo reklamodawca wprowadzając jedynie drobne modyfikacje będzie w stanie ominąć blokady. Google mówi o tym wprost i nie jest to żadne odkrycie. Sam fakt, że reklama, o której mówimy była w języku angielskim zwiększa prawdopodobieństwo, że był to tzw. retargeting czyli rzeczywiście ktoś mógł „złapać taką reklamę” faktycznie będąc na stronie randkowej, lub została ona wyświetlona, ponieważ profil internauty spełniał kryteria doboru tej konkretnej reklamy - mówi nam Mateusz Banaszak, zajmujący się przestrzenią reklamową na portalu niezalezna.pl.