Sprawa kontaktów prof. Witolda Kieżuna z SB pokazuje, że w PRL bezpieka miała nieustannie na celowniku żołnierzy Armii Krajowej. Rozpracowywała poszczególne osoby i całe środowiska. Mimo, że już nie strzelali, byli nadal groźni?
Służba Bezpieczeństwa miała „na oku” wszystko, w tym również żołnierzy Armii Krajowej, ale także uczestników konspiracji od PAL do NSZ. Dla aktualnych rozgrywek politycznych „sięgano” także po członków PPR i AL. Działania te trwały od 1944 r. do ostatnich dni „komuny” w Polsce. Najpierw aresztowania przeprowadzały NKWD/NKGB oraz Smiersz, następnie „ludowa bezpieka”. Działania były wymierzone w pojedyncze osoby, środowiska, a także całe struktury konspiracyjne i to nie tylko te z okresu powojennego, ale także struktury konspiracyjne działające w latach 1939-1944/45 pod okupacją niemiecką. Dla wielu pracowników i żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego było to zupełnie niezrozumiałe. Dodajmy, że na przykład w 1950 r. zapadła decyzja o kompleksowym rozpracowaniu Delegatury Rządu na Kraj. Funkcjonariusze bezpieki brali na warsztat po kolei wszystkie departamentu Delegatury w Biurze Delegata w Warszawie oraz wszystkie struktury terenowe (okręgowe delegatury rządu). Analogiczne działania były podejmowane przeciwko innym strukturom Polski Walczącej.
Pracownicy i żołnierze Polskiego Państwa Podziemnego, nawet jeśli nie zostali aresztowani i skazani, to pozostawali pod „opieką” bezpieki do swojej śmierci (wiele spraw zostało zamkniętych kilka miesięcy po śmierci danej osoby) lub śmierci PRL. Podobnie byli traktowani ci, którzy „odsiedzieli już swoje”. Służba Bezpieczeństwa nie zapominała o nich.
Władze bezpieczeństwa PRL kontrolowały życie kombatantów, decydowały o możliwości otrzymania pracy, czym tak naprawdę decydowały o warunkach życia kombatantów i ich rodzin. W dużej mierze to właśnie troska o rodziny była powodem wielu kontrowersyjnych postępowań osób prześladowanych przez komunistyczny aparat bezpieczeństwa.
Powstańcy warszawscy, cichociemni, żołnierze podziemia niepodległościowego czy NSZ – dziś zapatrzeni w nich widzimy niezłomnych bohaterów, którzy „zachowali się jak trzeba”. Nie jesteśmy przygotowani na informacje, że mogli donosić, że przechodząc nawet przez ciężkie stalinowskie śledztwa, ulegali później współpracy z SB. Jak sobie poradzić z tak szokującymi informacjami, które będą wynikały z badań historyków?
Dość liczne już publikacje powinny były nas przygotować na to, że działalność konspiracyjna pociąga za sobą niebezpieczeństwo sprzeniewierzenia się ideałom. Mam na myśli nie tylko publikacje dotyczące okresu II wojny światowej i okresu stalinowskiego. Wystarczy sięgnąć po opracowania dotyczące Powstania Styczniowego i represji popowstaniowych.
Pojedynczy człowiek postawiony przed bezpieką miał małe szanse uratowania się, odnosił wrażenie, że cała machina totalitarnego państwa walczy właśnie z nim. Część osób zachowała się po bohatersku – nie mówiła nic. Ci najczęściej otrzymywali wyroki kary śmierci. Przyznanie się do winy dawało pewne szanse na przeżycie. Tak było w pierwszym okresie po wojnie. Później, po 1956 r. metody uległy zmianie. Niemniej jednak możliwości skutecznego utrudniania życia „niepoprawnym” przez totalitarny reżim były olbrzymie. Nie wszyscy z wojennych bohaterów byli w stanie to wytrzymać. Zwłaszcza jeżeli do trosk życia codziennego dochodziły problemy ze zdrowiem własnym czy kogoś z rodziny.
Znaczna część społeczeństwa polskiego przyjęła za fakt bezdyskusyjny, że rządy komuny w Polsce będą trwały jeszcze wiele lat. Taka konstatacja skłoniła niektóre osoby do przewartościowania swoich poglądów i pójścia z władzą na większy czy mniejszy kompromis.
Natomiast dla poznania fatycznej skali zjawiska kolaboracji z komuną są konieczne rzetelne badania naukowe. Nie wystarczy samo stwierdzenie, że w danym okresie było to tylu a tylu tajnych współpracowników. Warto byłoby się przyjrzeć bliżej chociażby zeznaniom żołnierzy Armii Krajowej składanym podczas przesłuchań. O ile przy zachowanych dokumentach sam fakt składania zeznań jest bezdyskusyjny – pozostaje do stwierdzenia prawdziwość podawanych informacji.
W latach 70. Służba Bezpieczeństwa nie wyrywała już paznokci, ale „kusiła” paszportami na Zachód, karierami… Jak była cena tych przywilejów?
Pamiętajmy jednak, że i po 1956 r. ludzie umierali mordowani przez „nieznanych sprawców”. Oczywiście skala tego typu działań terrorystycznych bezpieki była zdecydowanie mniejsza niż w okresie stalinowskim. Musimy sobie zdawać sprawę, że aby skutecznie zastraszyć i ograniczyć działalność jakiegoś środowiska, nie trzeba uwięzić wszystkich osób. Wystarczy na przykład „zamknąć” 10 proc. Reszta będzie już wiedziała, że podjęcie zbyt radykalnych działań spowoduje określone represje.
W każdym większym zakładzie pracy czy środowisku działała bezpieka i poprzez swoją agenturę czerpała wiedzę o działaniach bieżących i zamierzeniach rozpracowywanej grupy.
Ceną za przywileje uzyskane dzięki kontaktom z bezpieką było „złamanie charakteru” danej osoby. Tzw. porządni ludzi po takich doświadczeniach z bezpieką nie byli już tacy sami. To nie jest przypadek, że pewna część konfidentów niemieckich władz bezpieczeństwa z okresu okupacji niemieckiej, była następnie wykorzystywana przez komunistyczną bezpiekę. Osobie raz złamanej bardzo trudno jest odzyskać równowagę, ma ona również olbrzymie trudności w uwolnieniu się od niechcianych kontaktów.
Pan poznał historie wielu żołnierzy podziemia, znał motywacje ich działań. Czy tym, którzy później współpracowali z komunistami, można to wybaczyć? Czy może trzeba uznać, że współpracując z SB, byli ważnymi trybami komunistycznej machiny?
Tajni współpracownicy, agenci itp. razem z funkcjonariuszami komunistycznych służb bezpieczeństwa służyli zapewnieniu spokoju jednej partii (PPR-PZPR) i zapewnieniu monopolu ich władzy. Bezpieka z lat 1945-1989 nie była bezpieką państwa polskiego, była bezpieką PZPR. Stąd też wszyscy współpracownicy tej bezpieki stali się w mniejszym czy większym zakresie elementami komunistycznej machiny. Ten „cień komuny” utrzymuje się nadal, chociażby w postaci publikowania „wspomnień” żołnierzy podziemia antyniemieckiego i antykomunistycznego pisanych na zlecenie bezpieki. Tego typu „wspomnienia” i opracowania przynoszą bardzo często karykaturalny obraz funkcjonowania podziemia czy też np. władz RP w Londynie.
Dążeniem bezpieki było kontrolowanie wszystkich środowisk i organizacji. Praktycznie szanse na uchronienie się tych środowisk przed inwigilacją były bliskie (i to bardzo) zeru.
Natomiast jeżeli chodzi o kwestię „wybaczenia”, to do tego jest konieczne „wyznanie winy”, czyli mówiąc krótko, poznanie prawdy. Inaczej nie wiemy, co mamy wybaczyć.
Reklama