Utrata przez samolot fragmentu skrzydła w wyniku uderzenia o brzozę skutkowałaby zupełnie inną trajektorią lotu maszyny, niż przedstawiono to w raportach MAK i Millera – mówi inż. Glenn A. Jørgensen, ekspert smoleńskiego zespołu Antoniego Macierewicza, pilot, specjalista od analizy strukturalnej, w rozmowie z „Gazetą Polską”.
Jak zainteresował się Pan tematem katastrofy smoleńskiej?
Mój polski przyjaciel i kolega z pracy, którego wysoko cenię pod względem zawodowym, przez dłuższy czas zaznajamiał mnie z różnymi wątkami dotyczącymi katastrofy smoleńskiej. Spróbowałem więc przekonać go – poprzez obliczenia oparte na zapisach czarnych skrzynek – że wersja oficjalna jest racjonalna i wyjaśnia przyczyny katastrofy. Ale gdy zacząłem zagłębiać się w kolejne fakty i dane (zakupiłem m.in. oryginalne zdjęcia satelitarne od firmy GeoEye), coraz częściej dochodziłem do wniosku, że nie ma zgodności oficjalnej wersji z danymi z czarnych skrzynek. Ponadto oficjalne raporty wydały mi się nieprofesjonalne, bo nie dawały odpowiedzi na ważne pytania nasuwające się po analizie zapisów skrzynek – a przecież wyjaśnienie tych wątpliwości powinno być głównym celem zespołu badającego przyczyny katastrofy.
Na jakie pytania nie odpowiada raport Millera?
Jest ich wiele, wymienię tylko kilka: dlaczego komputer pokładowy samolotu przestał działać ok. 70 m przed zetknięciem się maszyny z ziemią; dlaczego ślady ogona i skrzydła nie pokrywają się z rzekomą pozycją Tu-154 w momencie uderzenia w grunt; czemu lewy statecznik poziomy został przeniesiony o 35 m; jakie ostrzeżenia i awarie sygnalizował komputer pokładowy przed katastrofą; jakie obliczenia mogą potwierdzić, że utrata fragmentu skrzydła mogła doprowadzić do obrotu samolotu o 150 st., a następnie – do jego rozbicia.
Podzielił się Pan publicznie tymi wątpliwościami?
Postanowiłem spisać je w formie raportu. Jego początkową wersję wysłałem do oceny prof. Wiesławowi Biniendzie, ekspertowi zespołu parlamentarnego ds. katastrofy smoleńskiej. Jak się potem okazało, był to początek naszej współpracy.
Według Pańskich analiz, polski tupolew nie mógł po stracie części skrzydła przemieszczać się tak, jak opisują to raporty MAK i Millera. Na czym oparł Pan swoje ustalenia?
Wyszedłem od następujących danych: współrzędnych miejsca katastrofy; pionowej prędkości początkowej w miejscu brzozy; odczytów ostatniego zapisu komputera pokładowego dotyczących wysokości i pozycji samolotu; przybliżonego ciężaru maszyny (wyliczonego przez Rosjan).
Dokonane przeze mnie w oparciu o drugą zasadę dynamiki Newtona obliczenia pokazują, że utrata przez samolot fragmentu skrzydła w wyniku uderzenia o brzozę skutkowałaby zupełnie inną trajektorią lotu maszyny, niż przedstawiono to w raportach MAK i Millera. Współrzędne miejsca katastrofy (przy utracie tylko kawałka skrzydła samolot straciłby tylko 5 proc. siły nośnej; znalazłby się ok. 30 m na północ i byłby na wysokości ok. 40 m nad miejscem uderzenia w ziemię), kąt przechylenia Tu-154 w momencie uderzenia o grunt, ślady na ziemi pozostawione przez skrzydło i ogon oraz dziwne zachowanie lewego steru wysokości podczas ostatnich sekund lotu – ustalone przez oficjalne wersje – przeczą tej fundamentalnej tezie raportu MAK. Ponadto wysokość samolotu w miejscu, gdzie rośnie brzoza, nie mogła być niższa niż 11 m, co pasuje do ustaleń prof. Biniendy, który wykazał, że drzewo to nie było w stanie uciąć fragmentu skrzydła Tu-154.
Całość wywiadu w tygodniku „Gazeta Polska”
Źródło: Gazeta Polska
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Grzegorz Wierzchołowski