Walka z Prawem i Sprawiedliwością faktycznie zaczęła się, zanim to ugrupowanie zostało formalnie zarejestrowane. Pierwszy komitet lokalny PiS powstał 22 marca 2001 r. Liderami nowej formacji byli Lech i Jarosław Kaczyńscy, którzy cieszyli się rosnącą popularnością. Lech Kaczyński był wówczas ministrem sprawiedliwości i doprowadził do niespotykanego wcześniej zdynamizowania pracy prokuratury. To za jego rządów w Ministerstwie Sprawiedliwości (prokuratura była wówczas jego częścią) wszczęto najpoważniejsze śledztwa dotyczące m.in. powiązań korupcyjnych na wysokich szczeblach władzy, wątków związanych z FOZZ czy też śledztw dotyczących zorganizowanej przestępczości. Wywołało to falę krytyki w mediach związanych z SLD-owskim i AWS-owskim establishmentem.
Polityczna agitka
Wiosną 2001 r. na łamach tygodnika „Polityka” ukazał się tekst pt. „Pośrednik” dotyczący afery FOZZ, związanych z nim byłych funkcjonariuszy WSI oraz polityków Porozumienia Centrum. W tekście wypowiadał się Janusz Heatcliff Pineiro, który twierdził m.in., że przekazywał pieniądze z FOZZ wysoko postawionym politykom Porozumienia Centrum. Autorem tej publikacji był Piotr Pytlakowski, a współpracownikiem Witold Krasucki, dziennikarz TVP. Przy okazji we wspomnianym tekście wspomniano o aferach, w które rzekomo mieli być zamieszani dawni liderzy PC, a w 2001 r. przywódcy nowo tworzącej się partii.
Gdy 13 czerwca 2001 r. w sądzie została zarejestrowana partia o nazwie Prawo i Sprawiedliwość, w TVP na ukończeniu był film „Dramat w trzech aktach” autorstwa Witolda Krasuckiego i Grzegorza Nawrockiego (aktualnie gospodarza wyjątkowo stronniczego i nierzetelnego programu w TVP Info pt. „Newsroom”). Film był kontynuacją tekstu „Pośrednik” z rozwinięciem wątków rzekomej korupcji polityków PC.
W ogień politycznej agitki włączyła się Olga Lipińska, która w 2000 r. była członkiem komitetu wyborczego Aleksandra Kwaśniewskiego. Dla „kabaretu” Olgi Lipińskiej napisano piosenkę ze słowami m.in. „Jadą z forsą wory, a na nich kaczory”, co było bezpośrednim nawiązaniem do insynuacji zawartych w filmie „Dramat w trzech aktach”. Jego autorzy otrzymali w 2001 r. niechlubne tytuły „Hien Roku” Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, a Lech i Jarosław Kaczyńscy wytoczyli TVP proces o zniesławienie. W 2004 r. zmienił się SLD-owski zarząd TVP i prezesem telewizji publicznej został Jan Dworak (obecny szef KRRiT) i nowy zarząd przeprosił braci Kaczyńskich za emisję „Dramatu w trzech aktach”.
„GW” na froncie walki
Gazeta Adama Michnika w tysiącach artykułów przedstawia czytelnikom swoją wizję Prawa i Sprawiedliwości. Jarosław Kurski w październiku 2005 r. nazwał PiS partią, w której wszyscy myślą jak Jarosław Kaczyński, albo nie myślą w ogóle, a przynajmniej dziennikarz nie widzi śladów takiego myślenia.
Z kolei Jacek Żakowski po exposé premiera Kaczyńskiego w lipcu 2006 r. pisze o „niedokończonej przemianie prezesa w premiera”. Poglądy prezesa mają być tradycjonalistyczne i zapyziałe.
Według oceny redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” Adama Michnika, wyrażonej w lipcu 2007 r. w tekście „Modlitwa o deszcz”, Polska była pod rządami PiS „państwem, w którym dochodzi do pełzającego zamachu stanu”. Finałem jego miał być system, w którym demokracja jest jedynie fikcją. O rewolucji moralnej realizowanej pod przewodnictwem Jarosława Kaczyńskiego Michnik pisał, że „towarzyszy temu – typowa dla wszystkich populistów – retoryka spisku i zagrożenia”.
W przedwyborczym wyznaniu z maja 2010 r.: „Będę głosował na Bronisława Komorowskiego” Adam Michnik tłumaczył, że nie chce żyć w państwie PiS – Podejrzliwości i Strachu. Wyjaśnił, że nie chce żyć w państwie podsłuchów, prowokacji policyjnych, gdzie organizuje się nagonki na lekarzy i prawników, „gdzie jedne służby specjalne są wynajmowane do szpiclowania ministrów, a inne służby organizują medialne spektakle wyprowadzania ludzi w kajdankach”.
Nie chce państwa, które „organizuje się na podstawie donosów i ubeckich raportów, polowania na biskupów i ludzi opozycji demokratycznej, na pisarzy i artystów, na sędziów Trybunału Konstytucyjnego”.
Okazją do ataku na zwolenników PiS w „Gazecie Wyborczej” stała się też emisja dokumentu „Solidarni 2010”. Agata Nowakowska pisała o PiS-owskim sposobie widzenia świata, który jest „obłędny i spiskowy”. Zdaniem Nowakowskiej wyzierał on z karkołomnych wypowiedzi wybranych przez autorów dokumentu.
Z kolei Monika Olejnik w komentarzu z lipca 2010 r. uznała, że „posłowie PiS-u przekonywali nas po 10 kwietnia, że się zmienili i zmienił się ich język, ale to wszystko nieprawda, ta nienawiść bulgotała przez trzy miesiące”.
Chociaż PiS pozostaje trzeci rok w opozycji, w sierpniu 2010 r. Wojciech Mazowiecki pisał o sączeniu się ze strony środowiska tej partii oszałamiającej propagandy. W tym samym tekście, w którym autor wytyka jednej stronie sporu agresję, nie powstrzymuje się od użycia wobec czytelników „Gazety Polskiej” określenia „nieszkodliwi wariaci”. Mazowiecki podkreślił, że PiS działa w próżni, wirtualnym świecie faktów i zaklęć przez siebie stwarzanych. „To nie są żarty – takie rzeczy się wypisuje, wygaduje, insynuuje tu i teraz. Bez najmniejszego wstydu” – ostrzegał.
Publicysta przekonywał, że „dotychczasowi wyznawcy” prezesa PiS nieśmiało krytykują Jarosława Kaczyńskiego za – jak napisał autor – „nieskuteczność agresywnej – i kłamliwej, co widać gołym okiem – propagandy, którą rozkręcił po przegranych wyborach”.
Także tuż przed drugą turą wyborów prezydenckich Jacek Żakowski apelował w swoim felietonie do przyszłego prezydenta, ktokolwiek nim będzie, że najważniejszą jego misją będzie ostateczne dorżnięcie populistyczno-autorytarnej zarazy z czasów IV RP i przywrócenie polskiej polityki na sensowne tory. W tekście odniósł się też do „wybuchu smoleńskiej paranoi”.
Po wyborze Bronisława Komorowskiego na prezydenta ten sam autor pisał, że w czasie dwóch tygodni po wyborach prysła szansa na stworzenie w Polsce normalnego systemu partyjnego: „Szalone i paskudne wypowiedzi prezesa Kaczyńskiego obróciły ją w pył”.
Na łamach „Gazety Wyborczej” uznano PiS za sektę. Myśl taką rozwijali wspólnie dziennikarka Agnieszka Kublik i prof. Ireneusz Krzemiński. „To, co teraz tworzy Jarosław Kaczyński, to rodzaj polityczno-religijnej sekty” – mówił w wywiadzie Krzemiński.
„Takiej destrukcji, której dokonuje Jarosław Kaczyński w polskim życiu nie tylko politycznym, ale i społecznym, trudno sobie wyobrazić” – grzmiał Krzemiński. Sama redaktor do słów socjologa dorzucała epitety. Gdy Krzemiński mówił o kampanii prezydenckiej prezesa PiS, rzuciła, że była ona przecież oszukańcza.
Powiedział też, co myśli o twierdzeniu, iż katastrofa to skutek spisku odwiecznego wroga Polski – Rosji: „Jeśli ten absurdalny, chory, z chorej wyobraźni biorący się wymysł oddalimy i pukniemy się w czoło, pomyślimy, właściwie czemu mamy stawiać pomnik?”
Stwierdził, że musi powiedzieć coś odważnego: „Gdyby pan prezydent, widząc mgłę uniemożliwiającą lądowanie pod Smoleńskiem, zarządził lądowanie na zapasowym lotnisku, nie byłoby tej katastrofy”.
Równie gorliwy w atakach na PiS jest Waldemar Kuczyński, felietonista „GW”, który nawoływał Lecha Kaczyńskiego do ustąpienia z funkcji prezydenta i na łamach macierzystej gazety wylewał kubły publicystycznych pomyj na głowy polityków PiS i ludzi o konserwatywnych poglądach.
Słowa, których nie było
Porównywalne zasługi w propagowaniu nienawiści do PiS ma TVN i TVN24. Do niechlubnej klasyki w tej dziedzinie przejdzie dziennikarka TVN „cytująca” Jarosława Kaczyńskiego i tłum zgromadzony wieczorem pod Pałacem Prezydenckim 10 października.
Według Kolendy-Zaleskiej Kaczyński miał powiedzieć: „Jarosław Kaczyński mówi, że nadejdą jeszcze czasy, gdy prawdziwi Polacy dojdą jeszcze do władzy”. Takie słowa jednak nigdzie nie padły. Domniemaną wypowiedź Kaczyńskiego TVN porównała do faszyzmu z 1933 r.
Słowa Kolendy-Zaleskiej poszły jednak w eter i żyły własnym życiem. Powtarzali je m.in. dziennikarze TOK FM i Monika Olejnik.
Politycy PiS zażądali sprostowania tych informacji i przeprosin. Następnego dnia w „Faktach” TVN pokazano wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego przed Pałacem Prezydenckim. Tym razem bez komentarza i bez przeprosin.
Mimo tak spektakularnej wpadki Kolenda-Zaleska brnie dalej, cytując rzekome słowa tłumu zgromadzonego 10 października pod Pałacem Prezydenckim: „niech spadnie” pod adresem Anny Komorowskiej. Okrzyki miały dotyczyć reakcji ludzi na wieść, że zepsuł się samolot, którym miała wrócić pielgrzymka ze Smoleńska, w której brała udział żona prezydenta Bronisława Komorowskiego.
Dziennikarka „Faktów” opatrzyła swój komentarz w „Gazecie Wyborczej” tytułem „Niech spadnie”.
W rzeczywistości licznie zgromadzeni ludzie nie skandowali takich okrzyków. Dowodem są nagrania rejestrujące całość manifestacji z 10 października.
Równie znamienne są relacje TVN24 tuż po łódzkiej tragedii. Gdy w internecie było pokazywane nagranie Ryszarda C, który mówił, że chciał zabić Kaczyńskiego i że nienawidzi PiS, dziennikarz TVN24 pytał posła Zielińskiego, czy politycy PiS nie czują się winni i czy nie mają sobie nic do zarzucenia.
Równie elegancko zachowała się Justyna Pochanke, która po mordzie politycznym w Łodzi tak zapowiedziała materiał: „po ataku na biuro poselskie [Jarosław Kaczyński] zwołuje konferencję prasową i… sam atakuje”.