Obdarty hipis włóczący się z przyjaciółmi, kwestionujący władzę i autorytet rodziców, wreszcie instytucje Kościoła. Ekolog, który rozmawiał ze zwierzątkami i kwiatuszkami, a także układał hymny do natury, którymi chętnie posłużyliby się także współcześni zwolennicy New Age. I wreszcie społeczny radykał, który poprzez pojmowanie ubóstwa i roli ubogich stał się poprzednikiem współczesnych rewolucjonistów. Takim obrazem św. Franciszka jesteśmy – także my, katolicy – od lat karmieni przez popkulturę, a coraz częściej także popnaukę. Tyle że jest to obraz głęboko nieprawdziwy. Św. Franciszek nie był bowiem ani hipisem, ani ekologiem, ani tym bardziej rewolucjonistą.
Pierwszym mitem, z którym trzeba się rozprawić, gdy rozmyślamy nad św. Franciszkiem, jest jego stosunek do Kościoła hierarchicznego. W powszechnej, wspieranej przez popkulturę opinii był on doń wrogo nastawiony lub przynajmniej niezwykle krytyczny. Ale w rzeczywistości nigdy tak nie było. Już w pierwszych swoich pismach
św. Franciszek mocno podkreślał, że każdy z braci musi być katolikiem. „Gdyby któryś słowem lub postępowaniem odstąpił od wiary i życia katolickiego i nie poprawił się, należy go z naszego braterstwa zupełnie usunąć” – pisał w pierwszej regule. A w innych tekstach podkreślał, że posłuszeństwo Kościołowi i papieżowi jest absolutnym fundamentem franciszkanizmu.
Franciszkańskość to katolickość
Chodzi nie tylko o posłuszeństwo duchowe, ale też jak najbardziej praktyczne, czego wyrazem jest prośba o to, by papież ustanowił nad rodzącą się wspólnotą kardynała protektora, który czuwać będzie nad jej katolickością i wiernością Kościołowi. Kardynał miał utrzymywać braci w karności, a także sprawiać, że będą oni „położeni pod stopy tego świętego Kościoła”. Kościoła, który akurat w czasach św. Franciszka w swoim wymiarze ziemskim daleki był od doskonałości, a jednocześnie nigdy nie był krytykowany przez Biedaczynę (warto na ten temat przeczytać dzieła samego św. Franciszka). On troszczył się, by go odbudować, i by samemu wytrwać w pokucie, a nie o to, by zreformować jego struktury czy je ulepszyć. Dzięki takiemu nastawieniu właśnie jemu udało się Kościół zmienić, a wielkim reformatorom – jedynie go podzielić.
Ubóstwo jako broń głoszenia Ewangelii
Także ubóstwo, tak często przedstawiane jako cel sam w sobie czy swoisty średniowieczny rewolucjonizm, miało głębokie zakorzenienie w Ewangelii, a nie w ruchach społecznych. Jeśli św. Franciszek wzywał do niego z niezwykłym radykalizmem, to nie dlatego, by się przeciwstawiać bogaczom czy feudałom, ale dlatego, że chciał żyć w pełni radykalizmem Ewangelii. A ta jasno i wyraźnie przypomina, że „łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu dostać się do Królestwa Bożego”. Wzywa też, by nie mieć dwóch szat, a wszystko rozdać ubogim.
Misja jako zadanie
Biedaczyna z Asyżu chciał raczej wszystkich nawrócić i sam podejmował niebezpieczne wyprawy do krajów islamskich, by tam głosić Chrystusa, jedynego Zbawiciela.
I właśnie taki obraz św. Franciszka z Asyżu powinien w nas pozostać. On nie był ekologiem, hipisem czy rewolucjonistą, lecz człowiekiem, który spotkał Chrystusa i chciał za Nim iść. Z całym radykalizmem, zaangażowaniem i pasją. A realizując własną świętość, ciągnął za sobą innych, których fascynowały nie ptaszki, lecz właśnie Chrystus, którego świadkiem był Biedaczyna z Asyżu.
Cały artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu tygodnika "Gazeta Polska"