Od 12 lat pracownicy cementowni Warszawa procesują się o zwrot zaniżonych wynagrodzeń. Władze Dyckerhoff Polska sp. z o.o. twierdzą, że nic podobnego nie miało miejsca.
Jerzy Sosnowski, wówczas radny w Oszli i przewodniczący komisji zakładowej w cementowni Warszawa, pracował jako kierownik ośrodka wypoczynkowego Cementowni. Wtedy po raz pierwszy wpadły mu w ręce dokumenty, z których wynikało, że stawki wynagrodzeń mogły być zaniżone. Zainteresował się tym i w efekcie został zwolniony z pracy.
Zerwane rokowania
Po wygranej sprawie sąd pracy przywrócił Jerzemu Sosnowskiemu zatrudnienie. Musiał jednak czekać aż pięć lat, by zarządca komisaryczny cementowni zatrudnił go jako asystenta dyrektora ds. BHP. Zyskał wówczas dostęp do potrzebnych dokumentów.
W sierpniu 1998 r. Jerzy Sosnowski ujawnił bezprawne zaniżanie wynagrodzeń (o minimum 40-60 proc.) na przestrzeni wielu lat 150 pracownikom. Jednak dyrektor Marek Laskowski odmówił wypłacenia zaległych części wynagrodzeń. Wtedy asystent zawiadomił Państwową Inspekcję Pracy. Artykuł 84 kodeksu pracy uznaje prawo do wynagrodzenia jako niezbywalne i chroni je prawem. Mimo interwencji i monitów PIP milczała.
W czerwcu 2002 r. komitet zakładowy NSZZ „Solidarność” przy cementowni Warszawa wstąpił w spór zbiorowy z pracodawcą, m.in. o wypłacenie wyrównania wynagrodzeń. Pracodawca zerwał rokowania i sprawa trafiła do kolegium arbitrażu społecznego przy sądzie okręgowym w warszawie (XII Wydział pracy). Akta sprawy zaginęły i kolegium nie zebrało się ani razu. Nikt teraz nie jest w stanie wyjaśnić, jak to się stało.
- Zaniżanie wynagrodzenia – mówi Jerzy Sosnowski –
to także zaniżanie składki ZUS, odprawy, podstawy emerytalno-rentowej. Taka swoista reakcja lańcuchowa.
W 2000 r. śp. prezydent Lech Kaczyński wydał rozporządzenie o organizacjach społecznych uprawnionych do wnoszenia powództwa w imieniu obywateli. Dlatego 1 lipca 2002 r. komitet zakładowy NSZZ „Solidarność” przy cementowni Warszawa wniósł pozew zbiorowy do sądu rejonowego 2200/02.
Inspekcja pracy zabiera głos
W sierpniu pracodawca zwolnił całą komisję zakładową, w tym także przewodniczącego Teodora Gawrońskiego, który od tego czasu zaczął poważnie chorować na serce.
Pełnomocnicy pracowników jeździli po całym województwie, żeby odnaleźć byłych już pracowników. W tym czasie pracodawca zlikwidował pokaźny socjalny pracowniczy fundusz prywatyzacyjny. Sąd rejonowy nie zgodził się na przekazanie tej sprawy do sądu okręgowego, co ze względu na wartość sporu byłoby odpowiednie.
Trudno się dziwić skoro przez 6 lat sąd nie powołał biegłego do wyliczenia należności, nie wyegzekwował i nie zabezpieczył dokumentacji płacowej.
A powód do tego był. W czerwcu 2003 r. po wielu interwencjach Państwowa Inspekcja Pracy oddział Kraków z udziałem Przedstawiciela Głównego Inspektora pracy stwierdzili bezprawne zaniżanie wynagrodzeń wobec wszystkich i wystąpili do pozwanego pracodawcy o bezzwłoczne naliczanie i wypłacenie zaniżonych kwot.
Pracodawca odmówił. Wtedy PIP skierowała sprawę do sądu grodzkiego w Kielcach, gdzie sprawa ugrzęzła na prawie 2 lata. Jednak w lipcu 2005 r. sąd stwierdził winę pozwanego pracodawcy, a jego przedstawiciela, prezesa Krzysztofa Kocika, skazał na grzywnę. Jednak kara została umorzona z powodu przedawnienia.
Stwierdzona przewlekłość
W końcu w 2010 r. sąd apelacyjny stwierdził przewlekłość postępowania wobec 34 powodów a wobec pozostałych skargę odrzucił.
- Nie mam wątpliwości - mówi Sosnowski -
że w ten sposób naruszono konstytucyjną równość powodów wobec prawa. Przecież wobec wszystkich były wykonywane identyczne czynności prawne.
W listopadzie 2011 r., czyli po 7 latach, sąd połączył postępowania. 27 stycznia 2012 r. powołał biegłego do rozliczenia wynagrodzeń. Sprawa nadal trwa, a w trakcie zmarło pracowników (Zygmunt Jechalik, Krzysztof Wątkowski , Zbigniew Majerski).
Zarząd Dyckerhoff Polska sp. z o.o. żądania pracowników uważa za bezpodstawne.
– Z częścią pracowników zawarliśmy ugody i wypłaciliśmy jakieś kwoty pieniężne - mówi Krzysztof Kieres, dyrektor spółki. –
Moim zdaniem zaniżanie wynagrodzeń nie miało miejsca. To wszystko ma początek w czasach, gdy firma była państwowa. Chodziło wtedy o stłumienie inflacji. Obowiązywał wtedy popiwek, czyli podatek od wynagrodzeń ponadnormatywnych. Firmy uciekały od tego, płacąc rozmaite dodatki, choćby od pracy w szkodliwych warunkach. Teraz byli pracownicy zapominają o tym i chcą jeszcze coś uzyskać.
- Po prostu nie ma o czym mówić. Dwulicowość i hipokryzja - komentuje Jerzy Skowroński.
Źródło: niezalezna.pl
Kaja Bogomilska