Donald Tusk wbrew logice twierdził, że podniesienie podatku VAT wpłynie w minimalnym stopniu na portfel przeciętnej rodziny. Teraz już nikt nie może mieć wątpliwości, że kłamał. A zmniejszenie VAT na podstawowe artykuły żywnościowe niewiele dało.
Jeszcze niedawno, gdy niektórzy ekonomiści przewidywali, że cena kg cukru może przekroczyć 5 zł, wiele osób myślało, że straszą, tymczasem dziś nawet w sklepach typu „Biedronka” cukier kosztuje 5 zł i więcej, a obok można znaleźć napis:
„Nie sprzedajemy w ilościach hurtowych”. W sklepach i sklepikach osiedlowych cena tego produktu wynosi 6zł i rośnie...
Rosną też ceny pieczywa, wędlin, mięsa, nabiału. Wszystkiego. Gaz i elektryczność też zdrożały.
Paski zamiast plastrów
Rano pani Wanda Malińska, mieszkanka jednej spod starachowickich wiosek, przygotowuje śniadanie dla swoich czworga dzieci. Dwóch chłopców uczy się w podstawówce, dwie dziewczynki w gimnazjum i liceum. Smaruje chleb masłem. Jej matka przypomniała sobie dawną wiedzę, a krowy nie pozbyła się z "sentymentu” i dla zdrowia wnuków, więc tłuszczów nie brakuje, Potem kroi plastry ”lepszej wędliny” albo żółtego sera na cztery równe paski i układa na kanapkach. Podobnie wyglądają drugie śniadania, tylko warstwa chleba jest podwójna.
Kobieta do niedawna pracowała w jednym ze starachowickich supermarketów jako kasjerka. Została zwolniona w „ramach redukcji personelu”. Chciała wnieść sprawę do sądu pracy. Przy zwolnieniach grupowych pracownikowi należy się odprawa. W sądowym sekretariacie dowiedziała się jednak, że zwolnienie grupowe to takie, które obejmuję co najmniej 20 osób. Szefowie supermarketu też znają kodeks pracy. Rozstali się tylko z osiemnastoma pracownikami…
Mąż pani Wandy pracuje. Jeszcze. Po 30 latach pracy za kółkiem, kierowca pekaesu dorobił się poważnego zwyrodnienia kręgosłupa. Lekarz doradza sanatorium, masaże, fizykoterapię. Kiedy? Jak się ma sześcioosobową rodzinę na utrzymaniu, to się bierze wszystkie nadgodziny, jeździ w wolne soboty i święta.
– Muszę jeszcze pomagać mamie, która całe życie pomagała ojcu przy gospodarce. Przepisał ją młodszemu bratu, a on nie czuje się w obowiązku. Ja taki nie jestem, żeby patrzeć, jak własna matka przymiera głodem – mówi kierowca.
- Jeszcze pół roku temu, jak żona pracowała, radziliśmy sobie, bez luksusów, ale jednak. Na kanapkach wędlina była w plastrach, nie w paskach. Raz w tygodniu w weekend jechaliśmy do miasta na kreskówkę z maluchami. Starsze dziewczynki też dostawały parę groszy, żeby mogły pójść z koleżankami do McDonalda. Niby nic takiego, zwykłe życie biednych ludzi, bo przecież bogaci to my nigdy nie byliśmy. Ale teraz bardzo nam tego brakuje. Zwłaszcza dzieciom.
Pani Wanda codziennie, gdy dzieci są już w szkole, a mieszkanie, mały piętrowy domek, posprzątane, jedzie do Starachowic szukać pracy. Czasem idzie piechotą, bo przecież bilet też kosztuje. Zasiłek dla bezrobotnych kończy się za miesiąc. Pracy wciąż nie ma.
Blokowisko zamiast angielskiego
Anna K., trzydziestoletnia przedszkolanka z Warszawy, do niedawna lubiła chodzić na zakupy z dwójką swoich dzieci. Synek ma 7 lat, córka - 5.
– Są dość zdyscyplinowane. Nie zasypują wózka słodyczami i zabawkami – mówi matka
- ale zawsze im pozwalałam na jakieś drobiazgi. Mniej więcej po 10 zł na głowę. Teraz po prostu nas na to nie stać. Piekę ciasta w domu i zastanawiam się, jak długo jeszcze będę mogła to robić, skoro ceny tak rosną. I skąd weźmiemy na warzywa i owoce, które są przecież dla dzieci o wiele ważniejsze niż słodycze. Wyeliminowaliśmy wszystkie zbędne wydatki. Żadnych przyjemnośći, kina, teatru, książek. Został tylko dodatkowy angielski dla Kuby, ale boję się, że trzeba będzie i z tego zrezygnować.
Pani Anna ma koszmarną wizję. Jej syn pozbawiony dodatkowych zajęć (z tenisa rodzice ze względów finansowych zrezygnowali już wczesną jesienią) wyrasta na blokersa, jednego z tych, których liczna armia ubarwia jego osiedle. Młoda kobieta wpada w nerwicę.
O dwa lata starszy od niej mąż Wiktor jest listonoszem. Zarabia 2200 zł.
– Czuję się bezradny – twierdzi
- zrobiliśmy z żoną bilans domowy i okazało się, że aby opłacić wszystkie rachunki, ten nieszczęsny angielski, dodatkowe zajęcia przedszkolne Alusi i mieć jeszcze na życie, jakieś ubrania, buty, potrzebujemy 1000 zł oprócz tego, co zarabiamy. Niby mogę zarobić dodatkowo, ale jak. Po 8 godzinach biegania z torbą z listami padam na twarz. Ania zaczęła szukać domu, w którym mogła by sprzątać, ale wątpię, żeby coś znalazła. Teraz ludzie raczej zwalniają sprzątaczki, niż zatrudniają.
Anna i Wiktor marzą o dużej rodzinie. W piwnicy trzymają wózek i starannie zapakowane ubranka po swojej dwójce
. – To jakiś koszmar - mówi kobieta – ni
gdy nie uważaliśmy, że potrzebne są jakieś wielkie pieniądze, żeby mieć dzieci. Ale to minimum przecież musi być. Nie przyznałam się do tego mężowi, ale teraz, gdybym zaszła w ciążę, to jasne, że nie zabiłabym dziecka, jednak chyba nie umiałabym się cieszyć.
Chór sprzedawców
Właściciele obu sklepów w Kałkowie-Godowie mówią o tzw. zeszytowcach na okrągło. To klienci, którzy po paru dniach po wypłacie lub po otrzymaniu zasiłku czy emerytury zaczynają kupować podstawowe artykuły żywnościowe i higieniczne na kredyt. Potem następnego miesiąca spłacają swój dług i wszystko zaczyna się od nowa.
- Z perspektywy lady – mówi pani Renata, jedna ze sprzedawczyń
– wszystko widać jak na dłoni. Kto kupował pół kilo czegoś tam na codzienne potrzeby, teraz kupuje 20 dag. Proste: ci, którym było dobrze, mają dziś średnio. Ci, którzy mieli średnio, mają za mało. A biedni wpadli w pełną nędzę.
Bez nowych miejsc pracy, bez koła zamachowego dla gospodarki sytuacja materialna polskich rodzin się nie poprawi. Platforma obywatelska nie załatwi tego deszczem przepychanych przez sejm ustaw; zresztą przez cztery lata jej rządów nic nie wzkazywało na rzeczywiste zainteresowanie losem Polaków.
Źródło: niezalezna.pl
Kaja Bogomilska