„A po bankiecie u Sowy zawsze chodziliśmy na nieszpory” – głosił jeden z memów powstałych po tym, jak Donald Tusk w minioną sobotę całował chleb i bronił chrześcijaństwa. Zabawne miotanie się opozycji od ściany do ściany, gdy chodzi o opinie na temat religii i Kościoła, to efekt pułapki, w którą wpędziło ją poparcie dla Strajku Kobiet i Marty Lempart. Z jednej strony jej liderzy przekonani są, że wewnątrzopozycyjną rywalizację wygra ten, kto zagospodaruje antyklerykalną młodzież. Z drugiej – podlizywanie się jej zmniejsza szansę opozycji na wygraną z PiS - pisze Piotr Lisiewicz na łamach "Gazety Polskiej"
Podczas konwencji Platformy w Płońsku Polacy zobaczyli odmienionego Donalda Tuska całującego chleb. „Ja ciągle pamiętam, jak moja mama znak krzyża nakreślała na bochenku, zanim go rozkroiła” – mówił. Stwierdził też, że „nie chce piłować katolików”, a jego rodzina to w większości osoby wierzące. „Naszym przeciwnikiem nie są katolicy, bo przecież my jesteśmy katolikami w dużej większości. Nie wpadajmy w schizofrenię” – apelował do kolegów z partii.
A chciał wyrzucać krzyże ze szkół i wspierał Martę Lempart
Internet zalały od razu memy przypominające spotkanie Tuska z Martą Lempart, w czasie którego występował on w maseczce z błyskawicą. Było to zaraz po tym, jak uczestnicy Strajku Kobiet niszczyli i malowali kościoły, a nawet przerywali msze święte. W radzie konsultacyjnej Strajku znalazł się bliski współpracownik Tuska, polityk Platformy Michał Boni.
Ale były też jeszcze świeższe wypowiedzi Tuska, w tym te zapowiadające usuwanie krzyży ze szkół i Sejmu, gdyż powinny to być miejsca „wolne od symboliki religijnej”. „Bardzo chciałbym, żeby tym miejscem, w którym ci, którzy wierzą, mogli się spotkać w pokoju i wzajemnym zaufaniu, pomodlić się, żeby to były kościoły, a nie urzędy publiczne czy szkoły. Szkoła powinna uczyć nas wzajemnego respektu i szacunku, niezależnie od tego, czy ktoś jest wierzący, czy nie” – mówił niedawno Tusk.
Z kolei w czasie Campusu Polska Przyszłości Tusk ogłosił: „Jeżeli będę stał na czele większości parlamentarnej, jedną z pierwszych moich decyzji będzie zgoda na związki partnerskie”. A gdy jeden z uczestników Campusu zadał mu pytanie: „Kiedy będę mógł wziąć ślub ze swoim chłopakiem?”, Tusk zapowiedział wsparcie dla jego planów. Zastrzegł wprawdzie, że radykalne zmiany prawa, takie jak małżeństwa homoseksualne, to zmiany, które wielu Polakom „niełatwo przychodzi akceptować”. Ale dodał, że trzeba robić wszystko, żeby ludzie o innej orientacji mieli pełne prawa, a wszyscy inni znaleźli w sobie „gotowość do akceptacji” dla tych zmian. „Zmiany przepisów, na przykład umożliwiające zawarcie ślubu przez ciebie, powinny być możliwie blisko poziomu akceptacji społecznej” – przekonywał młodego geja Tusk.
Piłowanie chwilowo odwołane
Teraz Tusk odciął się od wypowiedzi Sławomira Nitrasa, według słów Rafała Trzaskowskiego głównego organizatora tegoż Campusu, który zapowiadał „opiłowanie” Kościoła. „Ja mam takie poczucie, że w ostatnich 6–7 latach Kościół nie tylko ma za duży wpływ, ale Kościół trochę wypowiedział posłuszeństwo państwu, załamał pewien standard, który w państwie obowiązuje (…). Może potrzebny jest jakiś wstrząs? A może powinna być jakaś kara, mówiąc wprost, za to zachowanie, za to wyłamanie się z pewnej konwencji, za to złamanie pewnego paktu społecznego?” – mówił Nitras. I zapowiadał, że pozycja Kościoła w Polsce w najbliższym czasie ulegnie degradacji. „O to jestem spokojny, w perspektywie czasu dojdzie do ograniczenia roli Kościoła w państwie. Uważam, że dojdzie za naszego życia, może nawet w tym pokoleniu do tego, kiedy katolicy w Polsce staną się realną mniejszością i muszą się z tym nauczyć żyć” – dowodził poseł PO. Kościół miał zostać ukarany… uczciwie, ale tak, by nie podniósł już głowy: „Na zasadzie: »To jest uczciwa kara za to, co się stało. Musimy was spiłować z pewnych przywilejów dlatego, że znowu podniesiecie głowę, jeśli się coś zmieni«”.
Tymczasem w nowej wypowiedzi Tuska zabrakło tylko zapowiedzi kolejnych rekolekcji, na jakie parlamentarzyści PO wybrali się w 2006 roku do Łagiewnik. „Poprosiliśmy księży wykładających w Papieskiej Akademii Teologicznej, Grzegorza Rysia i Jacka Urbana, o pogłębioną refleksję na temat wartości ogólnoludzkich. To chyba oczywiste, że Łagiewniki i Wawel to bardzo odpowiednie miejsca do wysłuchania takich konferencji” – mówił wówczas Ireneusz Raś, który niedawno musiał… odejść z PO ze względu na zbyt konserwatywne poglądy. Potem politycy PO pielgrzymowali jeszcze do Tyńca i Zakopanego.
Hołownia woli zostać Martą Lempart niż księdzem
Ten sam problem co PO, ma Polska 2050. Zaletą Szymona Hołowni jako lidera opozycji miała być początkowo możliwość pozyskania części elektoratu PiS, gdyż zawsze opowiadał on o tym, że jest katolikiem, a nawet chciał zostać księdzem. Tym miał różnić się od Trzaskowskiego, który będąc kandydatem otwarcie tęczowym, przegrał wybory prezydenckie z Andrzejem Dudą.
Gdy Hołownia poparł Strajk Kobiet, jego organizatorki odpisały mu naTwitterze: „Czy ktoś mógłby od nas powiedzieć panu Hołowni, żeby wyp…ł?”. W końcu jednak Marta Lempart przeprosiła za ten wpis, a Hołownia postanowił wykorzystać daną mu szansę. 4 września w czasie konwencji Polski 2050 ogłosił plan likwidacji Funduszu Kościelnego. Hołownia postanowił ścigać się z najbardziej radykalnymi antyklerykałami i zapowiedział: „Powołamy przy premierze specjalnego ministra, który dopilnuje prawdziwego rozdziału państwa i Kościoła, strażnika normalności w tej kwestii”.
Póki co Hołownia nie ogłosił wolty podobnej do Tuska, bo w przeciwieństwie do niego nie walczy o całość, czyli zwycięstwo nad PiS. A w wewnątrzopozycyjnych rozgrywkach nie jest to konieczne.
Lewica antyklerykalna zrezygnuje z poparcia biednych?
Teoretycznie największym wygranym tej sytuacji powinna być Lewica. To jej służyć może polaryzacja ideologiczna Polaków, bo jest bardziej jednoznaczna od lawirującej Platformy. Drobnym problemem może być to, że sama Lempart jest z Lewicą skłócona. Wściekłość Lewicy wzbudziło „ultimatum” postawione przez Strajk Kobiet, gdy zawarła ona porozumienie z PiS w sprawie poparcia Krajowego Planu Odbudowy. „W sprawie Lewicy ogłaszamy krótko: wóz albo przewóz. Doba na ogarnięcie się albo zaczynamy ogólnopolską akcję wybijania głupoty z głowy Lewicy” – napisał wówczas Strajk Kobiet. W odpowiedzi młodzieżówka Lewicy zarzuciła Strajkowi Kobiet, że „atakuje najbardziej feministyczne ugrupowanie w Polsce”. A bluzgi na temat Lempart, jakie można było usłyszeć od lewicowych działaczy, przerastały wulgaryzmy, które ona sama wygłaszała pod adresem PiS.
Pewien kłopot Lewicy z radykalnym antyklerykalizmem polega też na tym, że chciałaby ona pozyskiwać elektorat uboższy, czyli często wiejski albo z mniejszych miast, który jest w znacznej części wierzący albo chociaż niechętny wobec skrajnych wybryków działaczy LGBT. A więc eksponując antyklerykalizm, Lewica – podobnie jak jest w wypadku Hołowni – rezygnuje z odbierania elektoratu PiS-owi.
PSL na tyle odważne, że… nie głosowało
Gdy trzy opozycyjne ugrupowania walczą o poparcie młodych radykalnych antyklerykałów, mogłoby starać się skorzystać na tym to czwarte, czyli PSL. Problem w tym, że Władysław Kosiniak-Kamysz, wywodzący się z komunistycznej rodziny, nie ma przekonania co do bronienia Kościoła. A poza tym PSL boi się oskarżeń o to, że sprzyja PiS-owi.
Kosiniak-Kamysz mówił w ubiegłym tygodniu: „Małżeństwom osób LGBT i adopcji dzieci mówię nie! Konstytucja RP mówi jasno, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, a ja się z tym zgadzam”. Ale gdy Parlament Europejski przyjął w ubiegłym tygodniu rezolucję z żądaniem, by małżeństwa jednopłciowe i związki partnerskie były uznawane w całej Unii, szczytem odwagi ze strony eurodeputowanych PSL okazało się… niewzięcie udziału w głosowaniu. Tym samym konserwatywny elektorat dostał jasny sygnał, że PSL pozostaje składnikiem antyPiS-u i nigdy twardo nie postawi się Lewicy.