Nieuznanie wyników wyborów czy gorzej - niedopuszczenie do ich przeprowadzenia. Na takie "czarne", choć niewykluczone scenariusze coraz częściej, poprzez swoje wypowiedzi, starają się przygotować osoby ze środowiska koalicji 13 Grudnia. Po co? W jakim celu? Na jakiej podstawie to wszystko miałoby się stać? O to pytamy prof. Zdzisława Krasnodębskiego, byłego eurodeputowanego.
prof. Zdzisław Krasnodębski: Taką sytuację w Polsce już mieliśmy. W 2010 roku, kiedy zginął śp. prezydent Lech Kaczyński, rzeczywiście zastępował go wówczas ówczesny marszałek Sejmu, jako druga osoba w państwie - jest to zgodne z Konstytucją. Dlatego Ryszard Kalisz spekuluje, że sytuacji, w której doszłoby do unieważnienia wyborów, a skończyłaby się obecnie trwająca kadencja prezydenta, rolę głowy państwa miałby pełnić marszałek Sejmu. Nie wiem jednak, z jakiego powodu, na jakiej podstawie mamy zakładać, że wybory prezydenckie nie miałyby doprowadzić do demokratycznego rozstrzygnięcia. Tego rodzaju wypowiedzi służą tylko podważaniu zaufania do demokracji w Polsce.
Zobacz: Ignorują Sąd Najwyższy. Hołownia podał szokujący scenariusz
prof. Zdzisław Krasnodębski: Niestety, ostatnio mieliśmy w Europie niebezpieczny precedens - wybory prezydenckie w Rumunii, gdzie unieważniono pierwszą turę wyborów, bo wygrał niespodziewanie kandydat, któremu nie dawano żadnych szans. Unieważnieniem tym przekroczono wszelkie granice zasad demokratycznych i państwa prawnego, o czym również pisała prasa w wielu krajach europejskich. Bez jasnych przesłanek, niezbitych dowodów, że proces głosowania przebiegł w sposób nieprawidłowy, zakwestionowano decyzję wyborców. I natychmiast także w Polsce pojawiły się spekulacje, wypowiedzi o możliwym podobnym scenariusz
prof. Zdzisław Krasnodębski: Koalicja rządząca podważa kluczowe instytucje państwa. Przykładem jest Sąd Najwyższy, co ostatnio miało miejsce w związku zakwestionowaniem decyzji Państwowej Komisji Wyborczej przez Izbę Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. To jest bardzo niepokojące I pokazuje, że są w Polsce istnieją siły, które są gotowe przekroczyć czerwoną granicę oddzielającą państwo prawa, państwo demokratyczne od autorytaryzmu. Ta linia wielokrotnie była w ciągu ostatniego roku naruszana, mieliśmy już liczne przypadki bezprawia. Ale pogwałcenie wolności wyborów to byłoby już jawnym zburzeniem podstawowego filaru ustroju demokratycznego. Miejmy nadzieję, że to tylko pusta retoryka, straszenie Polaków i że te mające ciągoty autorytarne siły polityczne nigdy nie odważą się tej linii przekroczyć. Gdyby tak się jednak stało...
Cóż, rozmawiamy w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Oznaczałoby to, że demokracja w Polsce znowu przestała istnieć. W tej chwili jesteśmy w fazie przejściowej, w której decydują się jej losy. Albo “demokracja walcząca” Tuska , w której ciągle naruszane są zasady demokratycznego państwa prawnego, przekształci się w autorytaryzm albo wrócimy do ustroju w pełni demokratycznego.
Sprawdź: Tusk i Hołownia z rumuńskim scenariuszem na wybory? Ast dla Niezalezna.pl: Odebrałem to jako groźbę
prof. Zdzisław Krasnodębski: Co warto zauważyć - mimo, że dzisiaj prowadzi kandydat Koalicji Obywatelskiej, to przecież nikt z Prawa i Sprawiedliwości, tak jak nie kwestionował wyborów parlamentarnych w ubiegłym roku, tak i teraz nikt nie zakłada się takiego scenariusza teraz. To tylko pokazuje, kto jest prawdziwym obrońcą zasad, Konstytucji, demokracji i praw narodu do wolnych wyborów swoich władz, w tym prezydenta.
prof. Zdzisław Krasnodębski: Tego rodzaju argumenty – o manipulacji nastrojami, obcych wpływach I ingerencji z zewnątrz padają coraz częściej. Mieliśmy z tym do czynienia w przypadku wyborów prezydenckich w USA, kiedy pierwszy raz zwyciężył Donald Trump. Podobnie stało się teraz w Rumunii. W żadnym przypadku nie zostało dowiedzione, że to propaganda rosyjska zadecydowała o wyniku wyborów. Straszenie rosyjskim wpływem na wyborcze decyzje ludzie stało się instrumentem do walki politycznej używanym przez liberalno-lewicowy establishment (kiedyś tak bardzo zaprzyjaźniony z Putinem) i służy podważaniu legitymizacji władzy tych, którzy jego zdaniem nie powinni zostać wybrani. Zróbmy eksperyment myślowy: w wyborach zwycięża Rafał Trzaskowski (co jest mało prawdopodobne), a w czasie kampanii nieustannie płyną z Kremla bardzo pozytywne jego oceny (co jest bardzo prawdopodobne). Czy wówczas Donald Tusk, Ryszard Kalisz i ich stronnicy sympatycy będą postulowali unieważnienie wyborów?
Dodam tylko, że jeśli chodzi o ingerencję zewnętrzną w polskie procesy wyborcze, to oczywiście, te wpływy zawsze są i były – ze strony naszego zachodniego sąsiada oraz... Brukseli. Wiemy na przykład, że decyzje Komisji Europejskiej wpływały na zachowania wyborcze Polaków w wyborach parlamentarnych w ubiegłym roku. Wstrzymywano wypłacanie nam środków z funduszy europejskich, piętnowano rzekome naruszenia praworządności, nie ukrywano preferencji dla “pro-europejskiego” Donalda Tuska. Przyjeżdżali do nas komisarze Didier Reynders, Vera Jourova i tabuny europosłów z różnymi zaleceniami I groźbami. Z taką ingerencją podmiotów zewnętrznych mamy do czynienia cały czas. Amerykańska stacja telewizyjna działająca w Polsce również wpływa na postawy ludzi I manipuluje informacjami. Ludzie posługują się dzisiaj Internetem, czerpią wiadomości z polskojęzycznych portali niemieckich, oglądają - niestety - TVN i wierzą w to, co mówią brukselscy urzędnicy, nawet jeśli są one dalekie od prawdy i są uprzedzenie do Polski. Czy mielibyśmy wobec unieważnić ubiegłoroczne wybory? I kto miałby decydować, kiedy oddany głos przez polskiego obywatela jest wynikiem propagandy I manipulacji, a kiedy wynika z jego rozumnego namysłu i wolnej woli? Donald Tusk? Ryszard Kalisz? Komisja Europejska?