Polityka to przedziwna mieszanina faktów i fikcji. W wypadku Koalicji Europejskiej te proporcje są przynajmniej jak 1:10. Na kilka tygodni przed wyborami do europarlamentu jedyną kartą przetargową tej dziwacznej zbieraniny postprawicy, czerwonych i zielonych postkomunistów oraz niszowej lewicy jest Donald Tusk. I coraz bardziej groteskowe – także w kontekście słów Jeana-Claude’a Junckera – straszenie polexitem.
Tusk na białym koniu zmienia się powoli w pociągową szkapę, która musi ciągnąć pod górę wagoniki ze skłóconym i niezbyt ceniącym się wzajemnie towarzystwem. Dla sporej części Koalicji praca na rzecz pozytywnego wizerunku byłego premiera nie jest zbyt korzystna – karmią własnego przeciwnika politycznego. Ponadto dla wielu wyborców PO fakt, że ich ulubieńcy muszą się obściskiwać z Cimoszewiczem, Millerem i Czarzastym, jest zniewagą – na to ostatnie zwrócił niedawno uwagę w „Tygodniku Powszechnym” prof. Jarosław Flis. Z kolei na Zielonych oni wszyscy patrzą jak na przybyszów z kosmosu. Na tym nie koniec – apoteoza Tuska stawia Schetynę w niezręcznej sytuacji. Lider Platformy jawi się jak zwykły pomagier, a nie przywódca zdolny wygrywać samodzielnie.