Nawet, gdyby ukraińsko-rosyjski deal miał miejsce, to będzie to zaledwie oddech. Za trzy, cztery lata - w najgorszym scenariuszu - powinniśmy być gotowi na wojnę. Do tego potrzebujemy skokowego wzrostu wydatków na obronność oraz proamerykańskiego prezydenta - na razie jeszcze takiego mamy, ale musimy też takiego mieć. Najlepiej z rządem, który powinien otrzeźwieć i zacząć współpracować z Waszyngtonem - ocenił w Telewizji Republika Jacek Saryusz-Wolski.
W ostatnich dniach wysłannicy Donalda Trumpa ruszyli w różne miejsca w Europie w poszukiwaniu zakończenia wywołanej przez putinowską Rosję wojny na Ukrainie. Padają rozmaite komunikaty, nierzadko sprzeczne, co powoduje informacyjny szum i oburzenie części europejskich elit.
Ruszyły ponadto pierwsze rozmowy negocjacyjne pomiędzy stronami amerykańską i rosyjską w Rijadzie. Do tego stołu usilnie próbuje dołączyć Europa.
Dynamiczną, okołowojenną dyplomację tłumaczył w rozmowie z red. Katarzyna Gójską Jacek Saryusz-Wolski, były europoseł Prawa i Sprawiedliwości.
- Mamy początek początków negocjacji w Rijadzie. Z komunikatu po pierwszym spotkaniu niewiele wynika poza tym, że dwie strony próbują być miłe wobec siebie - mówił w Telewizji Republika.
Wskazał, że „sygnały płynące z rozmaitych kierunków - z Rijadu, od Pete’a Hegsetha czy gen. Keith’a Kelloga - to coś, co w teorii negocjacji określa się mgłą negocjacyjną”.
- Celowo wysyłane są sprzeczne sygnały po to, by badać grunt. To rozpoznanie drugiej strony. Uważam, że to intencjonalne działanie, a nie błąd w taktyce negocjacyjnej Waszyngtonu - ocenił polityk.
Odnotował, że „reakcje tak zwanych Europejczyków są histeryczne; zaczynają też takie być w opinii publicznej i części mediów w Polsce” i zarekomendował „dużą ilość szklanek zimnej wody”. - Jesteśmy w bardzo wczesnym stadium - podkreślił.
Odniósł się do kształtu porozumienia, które dziś rysują politycy i media:
„linia demarkacyjna, żołnierze krajów europejskich na tej linii, Rosja, która się na to godzi - byłby to niezły końcowy wynik, gdyby było to wykonalne i trwałe - tego i tego nie wiemy. Ten scenariusz oferuje Polsce to, co jest zasadnicze - że będzie jakaś strefa buforowa”.
Wskazując na ostatnie spotkanie liderów w Paryżu zaznaczył, że „za tym absolutnie nic nie stoi; to puste zapewnienia”.
I dalej: „mamy do czynienia z potężnym tumultem na przestrzeni ostatnich dni. Niektórym wydaje się, że to koniec świata. Polska w tej materii bardzo zimno i realistycznie powinna wykorzystać ten moment. Mam na myśli - dokonać drugiego skoku zbrojeniowego. To na wypadek najgorszego scenariusza. O nim specjaliści mówią, że nawet, gdyby ukraińsko-rosyjski deal miał miejsce, to będzie to zaledwie oddech. Za trzy, cztery lata - w najgorszym scenariuszu - powinniśmy być gotowi na wojnę. Do tego potrzebujemy skokowego wzrostu wydatków na obronność oraz proamerykańskiego prezydenta - na razie jeszcze takiego mamy, ale musimy też takiego mieć. Najlepiej z rządem, który powinien otrzeźwieć i zacząć współpracować”.
Polityk zwrócił uwagę, że „w całej tej układance pamiętajmy o jeszcze jednym, bardzo ważnym elemencie: mimo Europy Zachodniej, która już zgodziła się na utratę terytorium przez Ukrainę, wyraźne „nie” mówi temu Turcja i Recep Erdogan”. - To nowy element, który sprawia, że rozstrzygnięcie staje się jeszcze bardziej nieprzewidywalne – dodał.
- Dla Polski nadszedł czas konsolidacji i jednoznacznego postawienia na własną siłę zbrojną i utrzymania maksymalnie dobrych stosunków z naszym głównym gwarantem bezpieczeństwa – ze Stanami Zjednoczonymi. Nie idźmy za tłumem europejskich elit, które obraziły się na Amerykę, która powiedziała im prawdę. Wręcz demonstracyjne wspominanie przez Europę o możliwości poszukiwania gwarancji bezpieczeństwa ze strony Chin to ogromnie groźna prowokacja względem Stanów Zjednoczonych
- podsumował Saryusz-Wolski.