Owszem, Inicjatywa Trójmorza ma swoje słabe punkty, o których nieraz tu pisałem. Akurat jednak nie te, które wytykały antypolskie partie działające w Polsce. One chciały dowieść śmieszności takiej struktury, a zwłaszcza myśli o jej stopniowym rozszerzaniu o kraje nienależące ani do UE, ani do NATO. Przypomnijmy bowiem, że obecnie Trójmorze tworzy 12 krajów unijnych: Polska i Chorwacja jako założyciele, Słowenia, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Litwa, Estonia, Łotwa, Czechy, Słowacja i Austria, która jako jedyna w tym gronie nie jest członkiem Paktu Północnoatlantyckiego. I o tej ostatniej pisałem, że nie pasuje do reszty towarzystwa, bo cała jej polityka w odniesieniu do Rosji jest kopią postawy Niemiec, której koniem trojańskim w Trójmorzu Austria coraz bardziej się okazuje. Wsparcie Nord Streamu 2, opozycja wobec sankcji dla Rosji, udział byłych kanclerzy i ich ministrów w gazowych awanturach Kremla całkowicie dyskredytują ten kraj jako członka wspólnoty, której 90 proc. to kraje przez dziesiątki lat zniewolone przez Rosję, a dziś znajdujące się na celowniku Kremla jako następne ofiary po potencjalnym podboju Ukrainy.
Rośnie siła Trójmorza
I właśnie napaść rosyjska na to państwo w 2014 r. spowodowała powstanie, z inicjatywy prezydentów Polski i Rumunii, organizacji poprzedzającej Trójmorze, czyli Bukareszteńskiej Dziewiątki, grupującej już tylko byłe republiki sowieckie – kraje bałtyckie – i byłych wasali Związku Sowieckiego: Polskę, Rumunię, Bułgarię, Węgry, Czechy i Słowację. Dziewiątka w odróżnieniu od Trójmorza jest sojuszem stricte militarnym, stawiającym sobie za cel wzmocnienie wschodniej flanki NATO przed działaniami Rosji, rozwój współpracy militarnej i wzmocnienie siły głosu tych państw w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego. I to się udaje: od powstania organizacji w 2015 r. dzięki solidarnym działaniom jej członków wschodnia flanka została wielokrotnie wzmocniona. Oprócz tarczy antyrakietowej w Rumunii w krajach frontowych rozmieszczono więcej wojsk natowskich, przede wszystkim amerykańskich, początkowo w formie rotacyjnej, dziś już stałej.
Mamy więc Trójmorze, dysponujące własnym wspólnym funduszem i giełdą, realizujące ogromne przedsięwzięcia infrastrukturalne, jak Via Carpatia, Baltic Railroad czy system połączonych rurociągów, jądro Inicjatywy Trójmorza zaś, czyli Bukareszteńska Dziewiątka, rozwija coraz ściślejszą współpracę wojskową. Obie organizacje zaczynają się coraz bardziej przenikać, od kiedy Ukraina została w wyniku triku formalnego (bo nie jest jeszcze, a według mnie nigdy nie zostanie, członkiem UE) przyjęta do Trójmorza, gdyż jest jednocześnie naszym i Litwy sojusznikiem wojskowym w Trójkącie Lubelskim, również jako współuczestnik Litewsko-Polsko-Ukraińskiej Brygady. Niech się śmieją opozycyjne durnie, że na posiedzeniach Trójkąta pozostaje wolne krzesło dla przyszłej wolnej Białorusi, niech szydzą z planów zmiany Trójmorza w Intermarium z Morzem Kaspijskim jako czwartym i Azerbejdżanem oraz Gruzją jako jego członkami, a potem i członkami NATO, co już prawie osiągnął śp. prezydent Lech Kaczyński, podobnie jak przyjęcie do Paktu Ukrainy. Zostało to wtedy zablokowane, no oczywiście – przez Niemcy i Francję! W rezultacie rozzuchwalony Putin natychmiast napadł na Gruzję, którą przed całkowitym podbojem uratowała misja polskiego prezydenta i czterech innych przywódców z krajów dziś będących naszymi najlepszymi sojusznikami – Ukrainy, Estonii, Litwy i Łotwy.
Gdy tylko mocarstwa decydują
Unia zatwierdziła podboje Kremla ustami poprzednika Emmanuela Macrona w nędznym udawaniu Napoleona, Nicolasa Sarkozy’ego, co wkrótce po usunięciu w zamachu niewygodnego prezydenta Polski spowodowało przepowiedzianą przez Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi napaść na Ukrainę, podbój Krymu włączonego do imperium i Donbasu z utworzonymi tam „niepodległymi republikami”. I wszystko według Unii – czyli kręcących nią Niemiec i basującej im Francji – było OK. Budowano na całego Nord Stream 2, dostarczano Rosji niezbędną do nowoczesnego uzbrojenia francuską i niemiecką elektronikę, zaciskano Europie na szyi wspólnie z Kremlem gazową pętlą, a każdego, kto protestował, przedstawiano jako rusofoba. Nic nie zmieniła nawet inwazja z lutego, wielkie mocarstwa nie miały zamiaru pomagać państwu, które – jak powiedziano w Berlinie ambasadorowi Ukrainy – za trzy dni przestanie istnieć…
Polacy mają pamięć własnej historii, braku jakiejkolwiek pomocy mocarstw zachodnich zarówno wobec najazdu bolszewickiego w 1920 r., jak i w 1939 r. podczas wspólnej niemiecko-sowieckiej napaści na nasz kraj. Ale jeszcze bardziej bolesna była tragiczna dla nas w skutkach zdrada aliantów dokonana w lutym 1945 r. w Jałcie – jakby ktoś nie pamiętał, to takie piękne miasto na Krymie właśnie. Brytyjski premier Winston Churchill na własne oczy widział, jak polscy lotnicy obronili brytyjskie niebo w bitwie o Anglię w 1940 r., cenił nasz udział w legendarnej obronie Tobruku, podziwiał polskie zwycięstwo pod Monte Cassino, a mimo to cynicznie sprzedał nas Stalinowi, co prawda pod dyktatem „starszego brata” z USA, zramolałego i otoczonego sowieckimi agentami prezydenta Roosevelta. Ledwie parę lat później ogłaszał zapadnięcie na Wschodzie żelaznej kurtyny i konieczność zwalczania Sowietów, ale była to musztarda po obiedzie.
Świat po – samostanowienie narodów
Dziś jest szansa odkupienia dawnych błędów, co wykazali były już premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson i jego następczyni Liz Truss, tym bardziej że równie marazmatyczny jak Roosevelt aktualny prezydent USA po blamażu w Afganistanie został w sprawach bezpieczeństwa wzięty na krótką smycz przez fachmanów z Pentagonu i to już nie Niemcy ani nie Francja decydują, jaki jest kurs Zachodu wobec Rosji. W Ameryce doszły do głosu tzw. deep state, czyli siły dbające o interes państwa, co więcej, mające koncepcję zakończenia wojny na Ukrainie nie jakimś tymczasowym zwycięstwem Kijowa, ale – jak to wyraźnie sformułował były dowódca wojsk NATO w Europie gen. Ben Hodges, dokładnie w zgodzie z prometejską koncepcją Piłsudskiego „rozprucia imperium Rosji wzdłuż szwów narodowościowych” – doprowadzeniem do rozpadu Federacji Rosyjskiej.
To zaś oznacza zapowiadane przeze mnie odpadnięcie krain niegdyś zawojowanych, takich jak Czeczenia, Dagestan, Buriacja, cały Daleki Wschód i Północ, ale także bliższych nam – Białorusi i okręgu kaliningradzkiego. Z rosyjskiego internetu dobiegają przecieki, że jeśli chodzi o ten ostatni, to Rosja już się po cichu dogaduje z Niemcami, by to im odstąpić prawem kaduka to terytorium w przypadku klęski w ramach kolejnego kupowania Zachodu, by jej zbyt nie zaszkodził. A więc nowy land Prusy? Spadkobierca jednego z naszych rozbiorców, twórcy Rzeszy Niemieckiej, z której i III Rzesza się zrodziła, ta, co się domagała od nas w 1939 r. eksterytorialnego korytarza? Mamy czekać, aż IV Rzesza pod postacią UE ustami kanclerza czy komisarza zażąda od nas korytarza z Berlina do Königsberga?
Mam dużo lepszy pomysł: po odwojowaniu przez braci Ukraińców Krymu, zanim do urządzania nam pokoju wezmą się Niemcy i Francja, zwołajmy sami w ramach Intermarium własną konferencję jałtańską, która tym razem bez wpływu rosyjskich agentów zdecyduje o losach zarówno samych Moskali, jak i niegdyś okupowanych przez nich ziem. I ręczę, że z pewnością nie pokłócimy się z braćmi Litwinami o podział byłego okręgu kaliningradzkiego!