Odwiedziłem niedawno Los Angeles, gdzie rodzinnie kibicowaliśmy synowi, który był nominowany do Oscara. Ale przywożę jako wspomnienie nie tylko złoty blichtr oscarowej gali i kreacje gwiazd, ale też klimat ulic stolicy światowego kina. To, co widziałem, nie jest miłe. Liczba bezdomnych, koczujących w namiotach, śpiących w śpiworach na chodnikach, zaczepiających ludzi, bełkoczących i agresywnych – była tak duża, że wieczorami wręcz obawialiśmy się chodzić na spacery. Wszystko, co wyławiałem wcześniej z relacji na Twitterze zamieszczanych przez amerykańskich komentatorów konserwatywnych, okazało się prawdą – Ameryka się stacza. Hasło „Make America great again” stało się teraz bardziej zrozumiałe. Przejazd nocą metrem? Boże broń! Kilku młodych członków ekipy filmowej odważyło się na ten krok, wracając z meczu Lakersów. Opowiadali, że w wagonach była masa ludzi, wyglądających jak „zombie” z horrorów czy filmów katastroficznych. Mieli szklany wzrok, wyglądali jak wariaci, chodzili wykonując dziwne ruchy, klęli, krzyczeli. Niemiłe doświadczenie. Podobno to nie tylko wpływ narkotyków, ale też różnego rodzaju nowych środków psychotropowych, dopalaczy, etc., które dosłownie wypalają, niszczą mózgi. Przez cały czas mieliśmy więc wrażenie olbrzymich kontrastów w „mieście snów”. Bo z jednej strony piękne Beverly Hills czy bardzo nowoczesne downtown Los Angeles, a z drugiej – przerażające, ciągłe doświadczanie kontaktu z ludźmi, którzy ulegli całkowitej degradacji, są zniszczeni, chorzy, pozbawieni domów, i niestety agresywni.
Jednocześnie świat kultury staje po stronie prześladowanych czarnoskórych mieszkańców Ameryki (wystawa portretów w muzeum LACMA) czy wylicza przypadki agresywnych działań policji. Jednak przyjrzenie się temu, jak wygląda obecnie amerykańska „ulica”, pokazuje, jak trudny musi być (zawsze był, ale teraz jeszcze bardziej) zawód policjanta w USA. Ciężko bowiem być stanowczym wobec zła i agresji, a jednocześnie nikogo nie skrzywdzić. I jak trudno żyje się wśród tego wszystkiego zwykłym ludziom.