Oznacza to jednak, że wojna potrwa dłużej i wejdzie na nowy, szalenie niebezpieczny etap. Rosja będzie chciała zacieśnić współpracę ze swoim większym bratem – czyli z Chinami. Niedawna wizyta kanclerza Olafa Scholza w Pekinie oraz rozmowy Xi–Biden miały za zadanie rozładować to napięcie i namówić Chiny do pewnej powściągliwości. Nie udało się. Dlatego w Kongresie trwają teraz prace nad sankcjami dla chińskich banków, a w Niemczech mamy nagle wysyp informacji o aresztowaniach osób podejrzanych o szpiegostwo na rzecz ChRL. Wojna na Ukrainie coraz wyraźniej staje się więc konfliktem proxy (zastępczym) pomiędzy USA a Chinami. Takie gry mogą zaś z czasem przeradzać się w prawdziwe wojny globalne. Do tego sojusze mogą się podczas tak długich okresów światowych przepychanek zbrojnych gwałtownie zmieniać. W Hiszpanii, Niemczech i ZSRS wspierano np. dwie przeciwne strony wojny domowej, a potem te potęgi się porozumiały nad głową Polski i na jej zgubę. Teraz także musimy w naszym regionie uważać na to, czy ktoś nie odwróci nagle sojuszy.
Zapnijmy pasy
Dobrze się stało, że USA wesprą wysiłek militarny Kijowa, podobnie zresztą jak Wielka Brytania. Polityka Władimira Putina nie pozostawia wyboru.