Jednak nawet za najgorszych lat donosicielstwo nie przegryzło do cna polskiego sumienia, czego wspaniałym przykładem była historia jednego z bohaterskich gruzińskich oficerów WP, którzy po podboju ich ojczyzny przez Sowietów w 1921 r. znaleźli schronienie w Polsce dzięki marszałkowi Piłsudskiemu. Kapitan Walerian Tewzadze, kawaler Orderu Virtuti Militari za dowodzenie obroną północnego odcinka Warszawy w 1939 r., później żołnierz AK i powojennej partyzantki antykomunistycznej w późnych latach 40., ukrył się w śląskim miasteczku Dzierżoniowie pod nazwiskiem Krzyżanowski, a jego polska żona udawała... siostrę. Co jakiś czas rozpoznawali go jego byli podkomendni, ale nikt go nie wydał – umarł w konspiracji w ponurych latach stanu wojennego i ujawnił się dopiero w testamencie, z którego fragment wykuto na jego nagrobku: „Jako Gruzin chciałbym być pochowany w Gruzji, ale jestem szczęśliwy, że będę pochowany na ziemi dzielnego i szlachetnego narodu polskiego”.
To Polska. A co, jeśli cały system władzy państwowej oparty jest na donosicielstwie?
Prawa i obowiązki poddanego
My zetknęliśmy się z tą doktryną w wykonaniu sowieckim, gdy z pewnymi sukcesami wdrażano ją tutaj po 1944 r., ale błędem byłoby sądzić, że to wynalazek bolszewików. Ich pierwsze pokolenie znało nie najgorzej historię Rosji i wiedziało, od kogo czerpać. Pisałem już o bolszewickiej policji politycznej Czeka/NKWD jako następczyni opryczniny Iwana Groźnego i do podobnego źródła sięgnął Lenin, a udoskonalił jego ideę dobry uczeń wodza światowego proletariatu – Stalin.
Po okresie smuty, czyli czasów zamętu po śmierci Groźnego, która zaowocowała m.in. polskim pobytem na Kremlu, nowy car, Michaił Romanow, zarządził spisanie obowiązujących w Moskowii praw jako „Sobornoje ułażenije”, przyjęte w 1649 r. i obowiązujące aż do roku 1832! Oprócz tak ważnych kwestii jak kary za fałszowanie waluty sporo miejsca poświęcono donosom, które nazywane są w tekście „wielkimi sprawami państwowymi”. Można rzec, że założyciel dynastii rządzącej aż do rewolucji w 1917 r. usystematyzował całą tę sferę, wprowadzając prawa i obowiązki obywatela – tfu, co ja mówię, takie pojęcie u Moskwicinów nigdy nie istniało! – poddanego. Po pierwsze ustanowiono pojęcie „przestępstwa państwowego” i pod groźbą kary śmierci wprowadzono obowiązek donoszenia władzom o przestępstwach przeciw carowi, buntach i zdradzie.
Jak dobrze, że poprzednich właścicieli rozstrzelali!
Kroniki XVIII w. świadczą, że Stalin miał się na czym oprzeć, utrwalając swoją władzę w koszmarnych latach 30.: w czasach Piotra I i Katarzyny II (wątpliwe przydomki „Wielkich” zostawmy Moskalom) nikt nie mógł się czuć bezpiecznie nawet w kręgu rodzinnym, gdyż ze strachu przed represjami za brak donosu w porę, „stukali” (jak to się nazywa dziś w Rosji) na siebie ojcowie i dzieci, bracia i małżonkowie. Przy czym większość donosów miała charakter polityczny, choć często wynikały z przyziemnych motywów ich autorów.
Jest taki socrealistyczny obraz z czasów stalinowskich, przedstawiający rodzinę na oko wiejskiego pochodzenia wprowadzającą się do najwyraźniej miejskiego nowego mieszkania, o dziwo, już całkiem porządnie urządzonego. W złośliwym internecie rosyjskich wrogów putiniady – są jeszcze tacy nawet w Moskwie – obrazek uzupełniono podpisem, wyrażającym radość kołchoźnicy na widok jej syna-pioniera z medalem na piersi i wnoszącego jako pierwszą rzecz portret Stalina: „Jak dobrze, że poprzednich właścicieli rozstrzelali!”.
Owi ostatni Mohikanie przyzwoitości piszą mi z Moskwy, że „wraca nowe”. Na razie zasłużeni dla reżimu i ich rodziny wprowadzają się do domów po Ukraińcach, z których prawowici gospodarze uciekli lub ich zabito, ale już na terenach Ługandy i Donbabwe ustawowo wprowadzono karę śmierci za „przestępstwa państwowe”, co zapewne nastąpi niebawem i w Rosji, w której rozpętano orgię donosicielstwa. Tylko patrzeć, jak Putin przywróci kult bohaterskiego pioniera Pawlika Morozowa, który wydał Czeka własnego ojca jako wroga ludu, za co go ukatrupił rodzony dziadek. Najbardziej zajadłe jest pokolenie 60+, z nostalgią wspominające dominację Związku Sowieckiego w świecie – ci całkowicie popierają wszelkie zbrodnie popełniane przez Rosję w celu przywrócenia imperium i donoszą nawet na własne dzieci, wykorzystując środki techniczne, jakich ich one nauczyły, jak się okazuje – na własną zgubę. Mamy więc relację mamuśki emerytki, która potajemnie nagrywała smartfonem antyputinowskie jeremiady córki i oznajmia jej z satysfakcją, że przekaże je właściwym „organom”, mamy znowu zebrania „aktywu” potępiające – przed wyrzuceniem z roboty – uczonego za „fałszowanie historii ZSRS”, czyli pisanie prawdy o pakcie z Hitlerem, mamy uznawanie za „inostrannych agentow” dziennikarzy próbujących donieść publice fakty z wojny na Ukrainie.
Wszystko to bezsprzecznie ma związek z wielowiekową niewolniczą tradycją sięgającą podstaw państwa rosyjskiego. Jak jednak tłumaczyć dzisiejszą sytuację w świecie zachodnim, gdzie szerzą się identyczne zjawiska zamordyzmu i ideologicznie motywowanego donosicielstwa? W artykule z 1946 r. napisanym po posiedzeniu brytyjskiego PEN-Clubu z okazji trzechsetnej rocznicy Miltonowskiej rozprawy „Areopagitica” George Orwell pisał z goryczą:
„Nie trzeba żyć w totalistycznym kraju, aby zarazić się totalizmem. Sama już przewaga pewnych idei szerzy rodzaj jadu, uniemożliwiającego traktowanie rozlicznych tematów w literaturze. Gdzie tylko pojawi się narzucona prawowierność (a nawet, jak to się zdarza często, dwie prawowierności) ustaje piśmiennictwo na wysokim poziomie. (...) »Odważyć się na osamotnienie« jest ideologicznie cechą kryminalną i w praktyce niebezpieczną. Niezależność pisarza i artysty podważają nieokreślone siły ekonomiczne, a równocześnie jest ona podminowana przez tych, którzy powinni by jej bronić. Chcę się tu zająć właśnie tą drugą sprawą. W naszych czasach wszystko sprzysięga się, aby zrobić z pisarza czy każdego artysty innego rodzaju, urzędnika, opracowującego zadane mu z góry tematy i nie wypowiadającego nigdy całej, przez siebie wyczuwanej prawdy” (tłum. Teresa Jeleńska).
Wróg wolności metod nie zmienił
Młodsi Czytelnicy nie są w stanie wyobrazić sobie, jak się czuliśmy, gdy dopiero rodziły się tępione od razu prawicowe czasopisma, jak nasza gazeta. Nie było gdzie zamieścić słowa prawdy. Dziś jest, Bogu dzięki, inaczej, ale wróg wolności metod nie zmienił i wolność słowa stoi mu kością w gardle. Gdyby wygrali, pierwszą rzeczą będzie zniszczenie niezależnej publicystyki, w TVP, w gazetach, czasopismach i internecie. Piszę to pod wpływem świeżych doświadczeń z lektury przepełnionych nienawiścią i jadem komentarzy do mojego krótkiego felietonu w „Gazecie Polskiej Codziennie”, gdzie postulowałem w obliczu prawdziwej wojny za miedzą i wojny wydanej nam wewnątrz przez V kolumnę wprowadzenie stanu wojennego w celu przełamania władzy paraliżującej sprawiedliwość „wyższej kasty” w sądownictwie. Ponad 100 wypowiedzi negatywnych pod elektronicznym wydaniem tekstu wygląda, jakby wyszły spod jednej ręki rosyjskiego trolla, gdzie jak mantra powtarza się na początku z wściekłością: „Nie ma na to zgody!”. Czyjej – targowicy? A kto ją będzie pytał?