Dzięki jego działalności rzeczywiście środki zostały w dużej mierze przejedzone, ale to szczegół. Tym razem Tusk tortu nie kroił. Zwołał konferencję w Sopocie. Marną i niewywołującą dreszczy. „Wróciłem wczoraj z Brukseli. Odbywał tam się szczyt UE, ale także szczyt EPP, gdzie miałem okazję rozmawiać z wieloma premierami, kanclerzami, z szefową KE o sytuacji, w jakiej znalazła się Polska w kontekście tego konfliktu między rządem PiS-u a UE, jeśli chodzi o praworządność, a także, w konsekwencji, jeśli chodzi o nasze pieniądze. Mówię nasze, bo Polska i Polacy tak czy inaczej te pieniądze dostaną. Tutaj mogę wszystkich uspokoić” – mówił Tusk. Każdy z nas ma chyba takiego znajomego, który lubi się podpinać pod cudze sukcesy. Oczywiście to ten sam, który znika, gdy pojawia się porażka. Tusk może i jest w tym wszystkim śmieszny, ale musi kręcić.
Tego wymaga absolutny fanatyzm jego wyznawców. Ludzie ci wierzą w magiczną sprawczość „króla Europy” i za każdym razem cieszą się z „gameczendżerów”. Niczego się przy tym nie uczą. Za nic w świecie nie chcą dostrzec, że nie mają już do czynienia z geniuszem, lecz raczej Papkinem polskiej polityki. Ma to swoje konsekwencje. Nie wiem, czy Tusk w Brukseli rozmawiał z kimkolwiek. Nie spodziewam się, aby cokolwiek państwu polskiemu pomógł. Jedno jest już pewne. Wkrótce Fundusz Odbudowy ruszy, a polskie dokumenty zostaną zaakceptowane. I Tusk to wie.