Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Zabrakło sankcji

Ubiegłotygodniowy wyrok jest oczywistym sukcesem Jarosława Kaczyńskiego. To także ogromny policzek dla Lecha Wałęsy, któremu przyznawanie się do błędów nie przychodzi łatwo, przepraszanie – tym bardziej. Niemniej w warstwie prawnej to nie jest dobre orzeczenie.

W ubiegły czwartek Sąd Okręgowy w Gdańsku wydał wyrok w głośnej sprawie, w której Jarosław Kaczyński pozwał o naruszenie swoich dóbr osobistych Lecha Wałęsę. Sąd wprawdzie nakazał byłemu prezydentowi przeproszenie prezesa Prawa i Sprawiedliwości za twierdzenia, jakoby wydał on polecenie lądowania samolotu Tu-154M, czym doprowadził do katastrofy lotniczej 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku. 

Równocześnie jednak sąd oddalił pozostałe żądania Jarosława Kaczyńskiego, w tym m.in. żądanie, aby Lech Wałęsa przeprosił go za stwierdzenia dotyczące jego rzekomej choroby psychicznej, oraz żądanie zapłaty przez Lecha Wałęsę sumy 30 tys. zł na wskazany cel społeczny.

Podwójne zwycięstwo, ale niecałkowite

W odbiorze medialnym i społecznym wyrok ten jest oczywistym sukcesem Jarosława Kaczyńskiego, gdyż wykazał nieprawdziwe twierdzenia byłego prezydenta i orzeczeniem sądu zmusił go do jego przeproszenia. Jest to ogromny policzek dla Lecha Wałęsy, któremu przyznawanie się do błędów nie przychodzi łatwo, przepraszanie – tym bardziej. 

Sukces ten jest tym większy, że – jak wskazywały media – przewodnicząca składu sędziowskiego sama jest aktywnie zaangażowana w aktualny spór polityczny i opowiada się w nim za postulatami przeciwników obecnego rządu. Powszechnie uznano więc, że Jarosław Kaczyński osiągnął podwójne zwycięstwo, bo wygrał spór z Lechem Wałęsą przy nieprzychylnym mu składzie sędziowskim.   

Niemniej jednak w warstwie prawnej i w funkcjonującym w jej ramach obszarze dyskursu publicznego nie jest to dobre orzeczenie. Rozszerza ono bowiem granice wolności słowa na wydawałoby się niedopuszczalne obszary. 

Nie przyzwalajmy na prymityzowanie debaty publicznej

Oddalając powództwo w zakresie oskarżenia Jarosława Kaczyńskiego o chorobę psychiczną, sąd zezwala na stosowanie tego inkryminującego stwierdzenia, które w jakiejkolwiek dyskusji publicznej nie powinno być używane. Sprzeczność poglądów czy wizji politycznej w gorącej debacie zawsze wywołuje wzburzenie i niezrozumienie źródeł przyjmowania takiego, a nie innego patrzenia na rzeczywistość przez drugą stronę. 

Jednak kształtowanie się poglądów w głowie każdego dyskutującego jest procesem skomplikowanym i wieloczynnikowym. Wynikać one mogą m.in. z własnych przemyśleń, doświadczeń, wyznawanej religii lub ideologii, poziomu wiedzy oraz zasobu posiadanych informacji czy choćby wyłącznie z przyjętego interesu własnego. Wszystkie te podstawy można krytykować i próbować dezawuować. 

Niemniej zarzut złego stanu zdrowia psychicznego czy inaczej – choroby psychicznej – powinien być wypleniany z dyskusji publicznej, a nie do niej dopuszczany. Po pierwsze, nic do niej nie wnosi oprócz tego, że próbuje dyskredytować wiarygodność rozmówcy. Po drugie, przyzwolenie na używanie tego „argumentu” w prymitywnej już często debacie publicznej obniża jej poziom jeszcze bardziej. Po trzecie zaś, w podzielonym społeczeństwie jest to po prostu niebezpieczne, bo zamiast studzić emocje, wzburza je jeszcze bardziej. 

Kara powinna spełniać funkcję wychowawczą

Co więcej, Sąd Okręgowy w Gdańsku, oddalając żądanie zapłaty określonej sumy na wskazany przez Jarosława Kaczyńskiego cel społeczny, zgodził się, aby w dyskusji publicznej najmocniejsze oskarżenia, które najbardziej godzą w godność drugiej strony, pozostawały faktycznie bezkarne. 

Trzeba podkreślić, że zgodnie z nauką prawa samo publiczne przeproszenie – które gdański sąd nakazał – stanowi tylko usunięcie skutków naruszenia. Jest więc tylko publicznym przyznaniem, że mówiło się nieprawdę. Jednak dopiero zasądzenie odpowiedniej sumy na wskazany cel społeczny spełnia funkcję represyjną i prewencyjno-wychowawczą oraz (w mniejszym stopniu) kompensacyjną. 

Innymi słowy, dopiero gdy sąd zasądza od pozwanego kwotę pieniężną na cel społeczny, to uznając naganność jego postępowania, karze go koniecznością zapłaty ze swojego portfela. Równocześnie w ten sposób przestrzega go przed takimi działaniami w przyszłości. Tutaj zaś takiej sankcji zabrakło, a przecież oskarżenie kogoś o doprowadzenie do śmierci brata, bratowej oraz 94 osób, w tym wielu znajomych, jest największym oskarżeniem, z jakim można wystąpić przeciwko człowiekowi.

Dlatego też uważam, że wielka popularność tego procesu (był transmitowany na żywo przez kilka stacji telewizyjnych) nie przyczyniła się do wydania dobrego wyroku.

Szkoda, bo z uwagi na zainteresowanie społeczne tą sprawą sąd mógł doskonale zrealizować funkcję wychowawczą prawa i wskazać kierunek, w którym dyskurs publiczny powinien podążać. Zamiast tego Sąd Okręgowy w Gdańsku opowiedział się za tym, aby w ramach prawa móc dolać jeszcze oliwy do i tak już zaognionej debaty publicznej. 


Autor jest radcą prawnym, był prezesem zarządu Polskiej Grupy Zbrojeniowej oraz Polskiego Holdingu Obronnego

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Błażej Wojnicz