Po jego śmierci wykonano gipsowy odlew twarzy, który miał służyć nadwornemu rzeźbiarzowi kremlowskiemu Mierkułowowi do wykonywania pomników wodza, ale Politbiuro uznało, że wymizerowane przez chorobę oblicze Lenina nie nadaje się do tego celu, więc maskę pośmiertną zamknięto w partyjnym sejfie. Artyści mieli kłopot – był popyt na tysiące wizerunków, a modela brakowało, fotografie nie były podówczas powszechnie dostępne. I wówczas, w latach 30. czołowi malarze nagle zaczęli produkować obrazy sugestywnie przedstawiające Lenina w wielu nigdy nie utrwalonych na zdjęciach okolicznościach.
Podejrzewano kradzież odlewu twarzy wodza, ale w wyniku wdrożonego przez CzeKa śledztwa okazało się, że wszyscy korzystali z… żywego modela, którym był istny sobowtór Lenina, niejaki Josif Arijewicz Sławkin. Raz poproszony o pozowanie do portretu wodza tak się wczuł w rolę, że porzucił zawód adwokata i całkowicie upodobnił się do pierwowzoru, nawet na co dzień chodząc po ulicy w leninowskim surducie i charakterystycznym kaszkiecie. Z czasem powodzenie w imitowaniu wielkiego nieboszczyka tak mu przewróciło w głowie, że zaczął opowiadać, jak to bywał z Leninem a to w Paryżu, a to podczas rewolucji, do żony zaś zwracał się per Nadieżdo Konstantinowna, robiąc z niej „swoją Krupską”.
Tego już było za wiele i w 1940 r. niedoszły odtwórca roli Lenina w filmie bo i to mu się zamarzyło – został przez czekistów dostarczony przed oblicza członków Komitetu Centralnego partii bolszewickiej. W rezultacie decyzji KC portretujący samozwańca artyści otrzymali „strogij wygawor”, ich leninowskie wytwory wycofano z obiegu, a sam Sławkin zgolił bródkę i wąsy, podejmując skromną posadę w kombinacie „Miasosbyt”. Wziąwszy pod uwagę rozpętany w połowie lat 30. straszliwy terror można rzec, że wykpił się tanim kosztem, może dzięki specyficznemu poczuciu humoru samego Stalina.
Gdy więc dziś powstaje kwestia, czyje odbicie widzi w lustrze osobnik odgrywający prezydenta Rosji, to odpowiedź wcale nie jest tak oczywista…