Po pięciu dniach od krótkiej wymiany zdań i uścisków odnalazło się zdjęcie Donalda Tuska z Joem Bidenem. Lider Koalicji Obywatelskiej udostępnił je na swoim Instagramie dzięki uprzejmości ambasadora Marka Brzezinskiego.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że pierwszy był Rafał Trzaskowski, a największa partia opozycyjna z miłego, acz tradycyjnego gestu amerykańskiego prezydenta podczas zagranicznych wizyt zrobiła wydarzenie na miarę politycznej sensacji. O czym to świadczy? Po pierwsze, wciąż KO nie wyciąga wniosków z porażek wyborczych i brnie w niepoważne sytuacje, nawet przy okazji tak doniosłych wydarzeń, jak przyjazd najpotężniejszego polityka na świecie. Chodziło oczywiście o sprawienie wrażenia, że administracja Bidena stawia na Koalicję Obywatelską po jesiennych wyborach, podczas gdy jedno z drugim nie miało nic wspólnego. Po drugie, brak chemii między Tuskiem a Trzaskowskim jest coraz bardziej widoczny. Bo to otoczenie prezydenta stolicy „pompowało” kwestię „spotkań” z politykami opozycji, które trwały kilkadziesiąt sekund, i od razu zamieściło zdjęcie na pamiątkę. Tusk tym razem ogląda „plecy” Trzaskowskiego w tej rywalizacji, a żenujący serial zatytułowany „wyścig na zdjęcia” trwa.