Z jednej strony Kreml zapewnia o chęci dojścia do porozumienia, z drugiej zaś nie zaprzestaje ataków na Ukrainę. Putin przegrupowuje żołnierzy, ściąga posiłki od zaprzyjaźnionej Korei Północnej, a rosyjska gospodarka produkuje więcej, niż potrzeba do działań wojennych na Ukrainie. Czy w takiej scenerii można wierzyć zapewnieniom Rosji, że chce deeskalacji? Wątpliwe. Putin wodzi Zachód za nos, próbuje ugrać jak najwięcej i stworzyć coś w rodzaju quasi-rozejmu. Minie kilka tygodni, a Rosja może ruszyć z kolejną kontrofensywą na Ukrainie. Przeciągnie to negocjacje i wzmocni pozycję Kremla przy rozmowach. By tak się nie stało, administracja Donalda Trumpa i on sam muszą znacząco zaostrzyć kurs wobec Rosji. Straszenie cłami może nie wystarczyć, bo Putin już nie takie groźby słyszał od Zachodu. Jaki miały one efekt, wszyscy doskonale wiemy.
Wodzenie za nos
Zaufać Putinowi to jak podać rękę diabłu. Coraz częściej dostrzega to amerykańska administracja w kontekście toczących się negocjacji pokojowych ws. Ukrainy. Kijów w większości zgadza się na przedkładane propozycje (choć nie bez perturbacji), podczas gdy Rosja piętrzy żądania i deklaruje, że o żadnych ustępstwach nie będzie mowy.