Nie od dziś wiadomo, że towarzystwo, które jakiś czas temu obsiadło Wisłę, mało ma wspólnego z pasjonatami sportu. Cudów więc nie ma, za to pozostały długi, afery, podejrzenia o defraudację pieniędzy, rozczarowanie i nieopisany chaos. Część komentatorów zwraca nawet uwagę, że występy niejakiego Vanny Ly mogły być od początku ukartowane, by odwrócić uwagę od kryminalnych afer. Afer, które dziwnym trafem umykały zarówno krakowskim śledczym, jak i odpowiednim służbom. Jeśli zatem Wisła ma się podnieść z dna, to nie ma co liczyć na kolejnych magików, lecz na służby porządkowe. Najlepiej te, które mają trzyliterowe skróty. I nie chodzi mi bynajmniej o krakowskie MPO.