Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
,Piotr Wójcik,
05.07.2018 17:16

Wątpliwe zwycięstwo

Ogólne uzgodnienia szczytu Rady Europejskiej w sprawie kryzysu migracyjnego są korzystne dla Polski, jednak nie dają żadnej pewności, że problem zostanie rozwiązany. A bez realnych narzędzi w miejsce pustych deklaracji kryzys migracyjny za niedługi czas znów uderzy w Unię Europejską.

Unia Europejska w kryzysie egzystencjalnym?” – zatytułował swój raport dla „Nowej Konfederacji” prof. Bogdan Góralczyk. Trudno o lepsze określenie stanu, w jakim w ostatnim czasie znajduje się UE. Pogrążona w zupełnej niemocy radzenia sobie z problemami i kryzysami, które ją dotykają. Można wręcz stwierdzić, że UE cierpi na depresję, nie mogąc podjąć skutecznej decyzji niemal w żadnej sprawie, która ją trapi.
A przecież te sprawy nie są dużo trudniejsze niż problemy, z którymi borykają się regiony, kraje i organizacje międzynarodowe na całym świecie. Wszyscy wiedzą, na czym polega kryzys strefy euro, lecz poszukiwanie skutecznych recept trwa od co najmniej 2008 r. i końca nie widać. O kryzysie legitymacji władzy unijnej również mówi się już do wielu lat, lecz żadnych pomysłów na reformę działania czy chociażby samą procedurę wyboru Komisji Europejskiej tak jak nie było, tak nie ma.

Kolejnym nierozwiązywalnym problemem UE jest kryzys migracyjny. Zmaga się lub zmagało z czymś podobnym wiele krajów na świecie, więc i źródeł inspiracji może być całkiem sporo. Po ostatnim szczycie Rady Europejskiej w tej sprawie odezwało się w Polsce wiele niemal entuzjastycznych głosów, ponieważ Polska uzyskała deklaracje zgodne z postulatami polskiego rządu. Problem w tym, iż ogólnikowe uzgodnienia ze szczytu sprawiają, że od rozwiązania kryzysu jest tak samo daleko, jak było przed.

Połowiczne rozwiązania

Najwięcej uwagi komentatorzy w Polsce poświęcają zasadzie dobrowolności przy relokacji uchodźców między krajami UE. Oczywiście to dobrze, że Unia Europejska nie będzie odgórnie rozdzielała ludzi między kraje unijne, niczym miski ryżu podczas klęski głodu. Świetnie, że wreszcie zdecydowano się na działanie absolutnie podstawowe przy takim kryzysie, czyli oddzielanie autentycznych uchodźców od ludzi, którzy tylko takich udają. Dobrowolnie relokowani będą mogli być tylko ci pierwsi.

Mieszanie uchodźców i imigrantów ekonomicznych wprowadzało mnóstwo zamętu do polityki i debaty publicznej. Przeciwnicy nieograniczonej imigracji zarobkowej byli oskarżani o nieżywienie ludzkich uczuć do ludzi szukających schronienia przed wojną. Jasne postawienie sprawy, że nie każdy imigrant z Afryki lub Bliskiego Wschodu to uchodźca, uporządkuje debatę i ułatwi prowadzenie polityki w sprawie migracji.
Jednak deklaracja o tworzeniu dobrowolnych ośrodków dla uchodźców w żaden sposób nie przybliża nas do rozwiązania problemu. Po pierwsze, jest bardzo mało prawdopodobne, że kraje będą te ośrodki tworzyły, skoro ze 120 tys. rozdzielonych na papierze w 2015 r. uchodźców udało się w bólach realnie relokować jedną czwartą. Po drugie, i ważniejsze, ośrodki na terenie Unii Europejskiej nie zlikwidują źródła problemu, którym jest sam napływ imigrantów do Europy.

Jak ich wszystkich wyżywić?!

Dużo ważniejsza jest oczywiście wola tworzenia ośrodków dla imigrantów poza Europą, szczególnie w krajach Afryki Północnej. Do których to ośrodków mieliby być odsyłani nielegalni imigranci złapani na Morzu Śródziemnym. To sensowny postulat, w końcu imigranci bezpośrednio dostają się do Europy przede wszystkim z krajów Afryki Północnej, które nie kontrolują należycie swojego wybrzeża i wód terytorialnych.
Problem w tym, że wciąż nie wiadomo, w których konkretnie krajach miałyby powstać te ośrodki. A te z kręgu Maghrebu do tej inicjatywy, mówiąc delikatnie, się nie palą. Trudno się temu dziwić, w końcu te w większości bardzo biedne kraje mają problem z wyżywieniem własnych obywateli, a co dopiero tysięcy imigrantów z innych państw. Tak więc bez realnej oferty finansowej i infrastrukturalnej dla krajów Maghrebu o stworzeniu tam funkcjonalnych ośrodków UE będzie mogła zapomnieć. Tymczasem na szczycie o żadnej takiej ofercie nie było mowy – uzgodniono jedynie wypłatę kolejnej transzy dla Turcji.

Ogólniki zamiast konkretów

Największym problemem kryzysu migracyjnego, szczególnie w jego obecnej fazie, jest fatalna sytuacja ekonomiczna w krajach Afryki. Bez realnej poprawy bytu ludzi żyjących w kolebce ludzkości kryzys nie minie, nawet jak UE zorganizuje jeszcze 40 szczytów w tej sprawie. Potrzebny jest więc skuteczny program rozwojowy krajów Afryki Północnej – aby były w stanie skutecznie kontrolować swoje terytoria – oraz Afryki Subsaharyjskiej – aby ludzie nie musieli z niej uciekać.

Można powiedzieć, że europejscy przywódcy zajęli się również tym problemem – choć słowo „zajęli się” jest bardzo na wyrost. Uzgodnili przesunięcie 500 mln euro z Europejskiego Funduszu Rozwoju do Funduszu Powierniczego dla Afryki. Z perspektywy gigantycznych problemów, z jakimi borykają się kraje Afryki, ta kwota jest zupełnie niepoważna. To tak jakby choremu na białaczkę sprezentować krople na katar, bo coś pociąga nosem.

Bezzębny Frontex

Kolejnym realnym problemem UE jest nieszczelność unijnych granic. Wspólnotowa ochrona granic zewnętrznych de facto nie istnieje, a kraje Południa UE radzą sobie z ochroną swoich granic wyjątkowo słabo. Istnieje co prawda agencja Frontex – zresztą jedyna unijna agencja mająca główną siedzibę w Warszawie, której zadaniem jest współpraca z państwami członkowskimi w zakresie ochrony granic zewnętrznych – jednak jest ona bezzębna. W zasadzie nie może podjąć działań bez zgody kraju, na którego granicach coś się dzieje, a jej możliwości, to znaczy środki finansowe oraz zasoby ludzkie, są nieadekwatne do skali wyzwań na unijnych granicach.

Świetnie, że europejscy przywódcy dostrzegli konieczność wzmocnienia Frontexu, deklarując przekształcenie go w 2020 r. w unijną straż graniczną. Niestety, żadne inne konkrety w tej sprawie nie padły – jakie będzie miała ta straż środki, ilu ludzi zatrudni i przede wszystkim jakie będzie miała uprawnienia i w jaki sposób będzie ona kooperowała ze służbami krajowymi. Tymczasem te kwestie są fundamentalne dla skutecznej polityki ochrony granic.

Plan Marshalla dla sąsiedztwa

Kryzys migracyjny może się wydawać mniej groźny niż jeszcze dwa, trzy lata temu. W 2015 r. przez Morze Śródziemne do Europy dotarło ponad milion osób, a w 2017 r. już „tylko” 172 tys. W 2018 r., do 3 lipca – 45 tys. Ale to uspokojenie jest złudne – problem migracji ludnościowych w Afryce narasta i bez wątpienia znów wybuchnie. Z Sudanu Południowego do krajów ościennych uciekło 2,5 mln osób. Z Demokratycznej Republiki Konga – 800 tys. Kolejne miliony osób żyją w fatalnych warunkach w swoich ojczyznach. Nie należy zapominać, że wciąż też 5,6 mln uchodźców z Syrii przebywa w Turcji, Libanie, Jordanii, Iraku i Egipcie. Bez unormowania sytuacji w tych krajach nie będzie mowy o trwałym zakończeniu kryzysu migracyjnego.

Dlatego państwa UE muszą stworzyć wspólny program rozwoju terenów otaczających Europę. Coś na kształt planu Marshalla dla Afryki, o którym mówił m.in. premier Morawiecki, jednak obejmujący też część Bliskiego Wschodu, Ukrainę czy Mołdawię. Dopóki sytuacja w krajach otaczających UE będzie tak fatalna, Europę wciąż będą nawiedzały fale migracji. W pierwszej kolejności pomoc ta powinna trafić do krajów Afryki Północnej, które zgodzą się stworzyć u siebie ośrodki przyjmujące odsyłanych imigrantów.

Ponadto Unia Europejska powinna stworzyć zręby wspólnej ochrony granic, by kraje mające problemy na swoich granicach zewnętrznych nie były zostawiane same sobie – i żeby nie mogły umywać rąk od problemu. Bez prorozwojowej polityki sąsiedztwa oraz wspólnej ochrony granic za kilkanaście lat wciąż będziemy dyskutowali o kryzysie migracyjnym.

Reklama