Owszem, TV Republika słusznie nagłaśniała pierwsze oznaki zainteresowania atakami polskich władz i jej rozkrzyczanej przybudówki na niezależne media. Ale kto mógł przewidzieć, że pierwszymi ofiarami powrotu normalności w Białym Domu będą nasi sędziowie, ci pozujący na niezłomnych, niezależnych i nieprzekupnych? Okazało się bowiem, że ich inicjatywa pod karykaturalną nazwa „Tour de Konstytucja”, która zaczynała jako obwoźny cyrk autorytetów w rodzaju Hołdysa, a dziś jest „projektem edukacyjnym dla szkół” była dotąd finansowana przez Amerykanów, ale – już nie jest. Od teraz. Przy okazji potwierdza się, że nie tylko unijne elity, ale i administracja USA zaangażowana była w zmianę władzy w Polsce.
Aktywiści są niezadowoleni, piszą też, ze umów trzeba dotrzymywać. To ostatnie zaskakuje w sytuacji, gdy działalność polskiego wymiaru sprawiedliwości z dotrzymywaniem jakichkolwiek umów ma coraz mniej wspólnego. Jeśli bowiem uznać, że władza sądownicza działa w ramach umowy społecznej, której ramy nakreśla konstytucja, a szczegóły zapisane są w ustawach, trudno dziś dopatrzeć się funkcjonowania tejże umowy. Opinia publiczną wstrząsnęła fakt unieważnienia wyroku na groźnego mordercę na podstawie nie mającego podstaw w aktach pranych widzimisię sędziego, kwestionującego ważność powołania koleżanki z niższej instancji – do której zresztą, w myśl przepisów, sprawa teraz wróci. Codziennie czytamy o ustawianych losowaniach, w których składy sędziowskie dobierane są do skutku, tak, by władza miała pewność, że w sprawach politycznych wyroki zapadać będą po linii. To wreszcie 15 sędziów z głębokiego PRL decyzją sejmu decydować ma o ważności wyborów prezydenckich, wbrew przyzwoitości i rozsądkowi, cofając nas w czas sprzed tak przez tę ekipę kochanego 4 czerwca 1989. Nie mówcie więc nikomu, że umów należy dotrzymywać, skoro sami od dawna nie udajecie nawet, że was jakiekolwiek umowy obowiązują.