Chadecy trzymają się mocno, wraz z socjalistami i liberałami powinni teoretycznie wybrać znów Ursulę von der Leyen na przewodniczącą Komisji Europejskiej. Nie musi jednak wcale być tak łatwo. Liberałowie (ALDE) chcą daleko idących zmian, rozwadniających Europejski Zielony Ład. Chadecy (EPP) nie mówią „nie”. Wyjście naprzeciw tym postulatom zapowiedział już Manfred Weber.
Diabeł tkwi jednak w szczegółach: von der Leyen długo firmowała politykę klimatyczną i ma tutaj ograniczone pole manewru. Dlatego rozgląda się za innymi opcjami. Poparcie zarówno ze strony Zielonych, jak i niektórych partii prawicowych (vide Meloni i Bracia Włosi) wzajemnie się wyklucza, a rozmowa z obydwoma kandydatami równocześnie jest politycznie karkołomna. To mało prawdopodobne, ale miło pomarzyć, że w takiej sytuacji do gry wkracza dzielny rycerz europejskiego mainstreamu – Donald Tusk. Miło, bo my w Polsce moglibyśmy od jego „żelaznej miotły” i cudów regresywnego sytemu regulacyj-no-fiskalnego, który nieproporcjonalnie obciąża biedniejszych, odpocząć. On zaś uciekłby od narastających problemów w swojej koalicji. No więc, panie premierze, czy nie chciałby pan być Tuskiem gdzie indziej?