Dokładnie to trzydzieści jeden lat minęło od „obalenia komunizmu” i oto doczekaliśmy się doniosłego aktu. Sędzia Kamil Zaradkiewicz pełniący obowiązki prezesa Sądu Najwyższego wydał zarządzenie, w którym nakazuje zdjęcie portretów prezesów SN pełniących swoje funkcje w okresie od 1945 do 1989 roku. Przypominają się wszystkie stare dowcipy i sceny z filmów komediowych nakręconych w czasach PRL.
Z grubsza czekaliśmy tyle na tę elementarną przyzwoitość i ład w państwie, ile Józef Balcerek czekał na przydział mieszkania. Powstaje pytanie, czy to jest dobra okazja do marudzenia i szukania dziury w całym? Skoro wreszcie ktoś się odważył posprzątać w holu SN, to raczej wypada się cieszyć. Podpisuję się pod tym postulatem i nie zamierzam narzekać na zarządzenie sędziego Zaradkiewicza, chwała mu i oklaski na stojąco. Niestety nie sposób zapomnieć o tak zwanych okolicznościach towarzyszących i tutaj już nie ma się z czego cieszyć, ale łzy cisną się do oczu. Mało rzeczy tak dobitnie pokazuje, w jakim stanie funkcjonowało państwo polskie przez trzydzieści lat „naszej wolności”, jak rozporządzenie sędziego Zaradkiewicza. Być może dałoby się łatwiej nad tym przejść do porządku dziennego, gdybyśmy uznali to za zwykłe, choć skandaliczne zaniedbanie, ale nic podobnego nie miało miejsca. Przez trzydzieści jeden lat portrety komunistycznych sędziów mówiły wszystko o „wymiarze sprawiedliwości” w III RP i co więcej – ich usunięcie zbulwersowało co najmniej połowę obecnego składu SN. Ciekawi mnie w tych przykrych okolicznościach jeszcze jedno: ile czasu zajmie posprzątanie nie holu, lecz całego Sądu Najwyższego i sądów powszechnych. I boję się, że trzydzieści lat może nie wystarczyć na przeprowadzenie połowy koniecznego procesu.