Zwykle działania sprowadzają się do doraźnego zaspokajania grup akurat protestujących, które oczywiście same nie mają żadnego szerszego pomysłu, a ich horyzont sprowadza się do stwierdzenia: nie opłaca mi się i to wina rządu, który teraz musi mi dopłacić, żeby się opłacało. Takie myślenie wpycha nas w zaklęty krąg. Na to nakłada się sieć pasożytów żerujących na producentach żywności, którym zależy na tym, by płacić rolnikom na tyle dużo, by nie umarli z głodu, ale nie tyle, by mogli normalnie żyć. Jakąś szansą poprawy ich losu mogłoby być wprowadzenie propozycji Janusza Wojciechowskiego, ale nim zdołano ją na dobre zaproponować, wieś jest przeciwko. I chyba nic dobrego już się na polskiej wsi nie zdarzy. A milionerem zostanie tylko Michał Kołodziejczak, który co jakiś czas będzie przypominał, że jest źle.
Tragizm polskiej wsi
Gdybym kiedyś wystartował w konkursie Miss Polonia, to na pytanie o marzenia odpowiedziałbym, że chciałbym pokoju na świecie i rozwiązania problemów polskich rolników. Obie kwestie wydają mi się równie skomplikowane. Obserwuję dyskusję o rolnictwie od wielu lat i jeszcze nie widziałem eksperta, ministra, związkowca czy naukowca, który miałby cień pomysłu na to, jak poprawić sytuację.