Mimo że teoretycznie Tuskowi dobrze szło w pierwszych tygodniach, to jednak ostatnie dni pokazują, że powrót na krajowe podwórko nie będzie wcale łatwy. Niedawny „król Europy” musi teraz mentalnie biegać za posłem Frankiem Starczewskim i podpinać się pod happeningi Klaudii Jachiry, bo zwyczajnie nie stać go na to, by powiedzieć, że ci głupcy nabijają punkty PiS-owi. Tymczasem pożegnanie polityków głupich i skompromitowanych to jedyna droga do utrzymania siły partii. W dużej mierze fakt, że Platforma Obywatelska pozostała silna, to zasługa odwagi Grzegorza Schetyny, który powiedział „do widzenia” takim politykom jak Stefan Niesiołowski. Niestety, dalsza droga opozycji totalnej sprawiła, że popularni stali się politycy bezmyślnie krytykujący PiS. O ile może to być cnotą, gdy partia rządząca potyka się o własne nogi, o tyle jednak politycy PO zwyczajnie zapomnieli, że nawet najgorszemu rządowi zdarza się zrobić coś dobrze. To, jak zachowała się opozycja po wybuchu kryzysu na granicy polsko-białoruskiej, jest wizerunkową katastrofą. Działacze, którzy jeszcze niedawno wspierali antyłukaszenkowską opozycję, dzisiaj praktycznie śpiewają w chórze z Białorusią. Niszczenie granicy i dziecinne gonitwy ze strażnikami to obrazki, na których widok statystyczny Kowalski puka się w czoło, a większość społeczeństwa nie miałaby nic przeciwko temu, by Kramka i znajomych zamknąć na 3 miesiące. Tendencja już jest widoczna w sondażach. Wychodzi na to, że wystarczyło kilka tygodni, by o „efekcie Tuska” wszyscy zapomnieli. A to wynik całego zespołu, który jest totalnie... zły.
Totalnie źli
Powrót Donalda Tuska do polskiej polityki miał zmienić wszystko. Miał dać wiarę stronnikom opozycji w zwycięstwo nad PiS-em i odwrócić niekorzystną tendencję sondażową. Nic takiego się nie stało.