Jeśli jednak - już po modlitwie, dzieleniu się opłatkiem, jedzeniu i śpiewaniu kolęd przyjdzie moment na rozmowy, warto zatrzymać się na moment na tym, co obecnie dzieje się w Kościele. I nie mówię o kryzysie, o zaniedbaniach, o skandalach, o problemach (choć pewnie i ten temat wyjdzie), a o Synodzie. Od kilku tygodni bowiem w parafiach, grupach, wspólnotach na całym świecie, odbywa się debata synodalna. Franciszek zaproponował nam wspólne zatrzymanie się nad diagnozą sytuacji, nad pytaniem, co nas boli, a co nas cieszy, jak widzimy Kościół. Różnie ten proces wygląda w różnych wspólnotach parafialnych, rozmaicie podchodzą do niego proboszczowie, ale - jak sądzę - niezależnie od tego, jakie jest to podejście, my również możemy o tym porozmawiać przy rodzinnym stole.
I co istotne, możemy porozmawiać nie tylko w gronie wierzących. Papież bowiem zaprasza do tego procesu wszystkich, także niewierzących, niepraktykujących, z marginesu Kościoła, a nawet spoza Niego. Warto zadać im pytanie, co ich zniechęca czy nawet odrzuca od Kościoła, dlaczego się w Nim nie odnajdują, jakie jest ich podejście? A potem porozmawiać o tym, czego by potrzebowali, pragnęli, co zapamiętali z lat, gdy w Nim byli? To wszystko warto nie tylko usłyszeć, nie tylko przekazać dalej, ale przede wszystkim poważnie te informacje przepracować, i uczynić przedmiotem własnej medytacji, własnej modlitwy. Może być bowiem tak, że także w sobie samych coś powinniśmy zmienić, czegoś się nauczyć.
Synod ma być właśnie taką drogą refleksji i zmiany. Czas, jaki jest nam dany, jest nam potrzebny, by zamiast odpowiadać innym na nasze własne pytania, by narzucać im wcale nie Ewangelię, ale nasze jej postrzeganie i wyobrażenia, rzeczywiście usłyszeć pytania, wołanie, zranienia tych, z którymi przemierzamy drogę.
Boże Narodzenie jest odpowiednim momentem, by z tymi pytaniami się mierzyć.