Decyzja o wysłaniu przez Niemcy, a potem USA czołgów na Ukrainę dopełnia wielką koalicję, większą, niż jeszcze miesiąc temu sądziliśmy, że uda się stworzyć. Wszystko zaczęło się od polskiej propozycji wysłania leopardów, która choć bardzo dobrze przyjęta przez większość krajów UE, została odrzucona przez Niemcy.
Te nie tylko nie chciały wysłać swoich czołgów, lecz także blokowały przekazanie leopardów z innych krajów. Tymczasem wystarczyło kilkanaście dni pracy naszej dyplomacji i współdziałania z sojusznikami z Wielkiej Brytanii i USA, by Niemcy zmieniły zdanie. Jest szansa, by z zachodnich maszyn powstały znaczące siły pancerne zdolne przełamać rosyjską obronę. Oprócz realnego wsparcia materialnego (czołgi Leopard czy Abrams są nieporównanie lepsze niż rosyjskie) jest to sygnał polityczny, że Zachód nie odpuszcza i zwiększa pomoc dla Ukrainy. To poważne ostrzeżenie dla Rosji, że tej wojny nie może wygrać. Trudno, by kraj, który ma niecałe 2 proc. światowego PKB, wygrał z krajami, które mają tego PKB ponad połowę. Ten scenariusz mógł jednak wyglądać zupełnie inaczej, gdyby w Polsce nie znalazły się odpowiednie władze. Można sobie wyobrazić, co by było, gdyby polskim rządem kierował Tusk, a MSZ Sikorski.