Nie czekając nawet, aż mu otworzę, przecisnął się przez dziurkę od klucza i swobodnie unosząc się nade mną w oparach kadzidła, zaczął swoją przemowę cichym, profesorskim głosem:
„Dawid, stary… muszę komuś to powiedzieć. A przez próg Czerskiej moja dusza już nigdy nie przestąpi! To, co się tam odwala! Wroński – podłość i wstyd. Jeśli istnieje definicja tępego dresa dziennikarskiego, to on ją uosabia. Kłamie, kłamie i kłamie! To już lepszy zwyczajny dres, ten przynajmniej swoich kompleksów na innych nie przerzuca, zbyt zajęty sępieniem na flaszkę pod monopolowym. A Wielowieyska? Średnio rozgarnięty przedszkolak z ADHD lepiej rozeznaje rzeczywistość niż ona. Nie kumam, Dawid. To dla kasy? Mam nadzieję, bo inaczej tłumaczyć to muszę ciężką chorobą. A lubię dziewczynę. Michnik? Wiesz, nam, duchom, nie wypada już używać wulgaryzmów. A inaczej tego specjalisty od crocsów określić się nie da”.
I pyk. Nagle zniknął. Zostawiając mnie oszołomionego… A tu nagle łomot i dzikie sapanie. Duchy sapią? A to Bartoszewski próbuje się do mnie dostać. Ten prostszy miał przekaz... pod sufit podleciał i kręcąc się tam, jak oszalały zawodził: „Bydło, bydło, bydło, myliłem się, jednak Platforma to bydło!”. I znowu pyk. Wszystko zniknęło i sam zostałem w dymie kadzideł.
To oczywiście żart. Żadnych duchów nie widziałem. Wątpię zresztą, by Geremek i Bartoszewski dyskutowali o takich sprawach w zaświatach, nie znam też ich opinii o wspomnianych postaciach. To wszystko fikcja. Ale pokazuje ona, jak żenujące jest to, że dotychczasowi wrogowie Lecha Kaczyńskiego dziś mówią o tym, jak byłby niezadowolony z PiS. Albo regularny styl „GW”, wywiady z nieżyjącymi ludźmi. Uważajcie, Panowie. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie.