Przed nami kolejna rocznica Porozumień Sierpniowych. Zwykle myślimy wówczas o porozumieniu zawartym 31 sierpnia 1980 r. w stoczniowej sali BHP w Gdańsku między pierwszą Solidarnością a komunistami. Ale Porozumienia Sierpniowe to także 30 sierpnia 1980 r. w Szczecinie, a także, jeśli spojrzeć szerzej, to 3 września 1980 r. w Jastrzębiu-Zdroju i 11 września 1980 r. w Hucie Katowice. Wszędzie tam strona solidarnościowa wypracowała niezwykłe w skali komunistycznego bloku porozumienia z uzurpatorską władzą, dla której główną legitymacją nie były w poprzednich dekadach demokratyczne wybory, ale sowieckie garnizony wojskowe i telefony z moskiewskiego Kremla.
Sprawy socjalne i narodowe
Dziś trwają rytualne już spory, czy w Solidarności chodziło przede wszystkim o sprawy narodowe, czy społeczne. Jedni chcą widzieć w pierwszej Solidarności lewicę społeczną inspirowaną zarówno nauczaniem Jana Pawła II, jak i hasłami mocno marksistowskimi, z pomocą których sami komuniści edukowali polską klasę robotniczą. Drudzy – ruch przede wszystkim narodowy, wielkie patriotyczne i obywatelskie przebudzenie, którym Solidarność przecież była. Gdy spojrzeć na ludzi tej miary jak Anna Walentynowicz, trudno byłoby to wszystko jednak odseparować. Ryzykując pewnym publicystycznym skrótem, który nie będzie jednak zbytnim uogólnieniem, można stwierdzić, że w swoim głównym nurcie pierwsza Solidarność była socjalkonserwatywna. Bo taka była znakomita większość klasy robotniczej w tamtych latach. I takie było w większości polskie społeczeństwo końca lat 70. i początku lat 80.
Jesień 2016 r. Na zaproszenie gdańskiego IPN uczestniczę w I Pomorskim Kongresie Pamięci Narodowej. Już listopad, dzień zachmurzony, ale dość ciepły. Stoimy z Joanną i Andrzejem Gwiazdami przed budynkiem Sali BHP w Gdańsku. Oni dmuchają papierosowym dymem w stronę Europejskiego Centrum Solidarności. Ja już nie palę, więc tylko śledzę smugi nikotynowego dymu i z prawdziwą radością – jak zwykle, gdy mam okazję – wsłuchuję się w każde słowo Gwiazdów. Miejsca mają znaczenie – choć zdarza mi się odwiedzać ECS, to zdecydowanie wolę w ten jesienny dzień spędzić nieco czasu z Gwiazdami w Sali BHP. Jest znacznie bardziej skromna. Ale w III RP już tak jest, że materialny splendor, także ten związany z mainstreamową pamięcią o Solidarności, przechwycili na ogół liberałowie. Tym potężniejsi, im łatwiej i szybciej przeszli na „ty” z byłą PZPR-owską nomenklaturą.
Lewica obca klasie ludowej
Przejdźmy do clou tych rozważań. W III RP lewica i liberałowie, nawet jeśli raz po raz lubią odwołać się do solidarnościowej tradycji, w gruncie rzeczy reprezentują bardziej zasobną i wpływową część polskiego społeczeństwa. W przypadku liberałów jest to zupełnie oczywiste – nawet jeśli weźmiemy poprawkę na to, że polskiej klasie średniej na dorobku, czyli tak naprawdę tylko trochę lepiej zarabiającemu pokoleniu 30- i 40-latków z kredytem na karku, taknaprawdę bardziej opłacałoby się państwo z lepiej rozwiniętą siecią usług publicznych. Mniej oczywiste jest to już w przypadku lewicy – szczególnie że w ciągu ostatnich paru lat jej przedstawiciele z ław sejmowych raz po raz besztają rząd Mateusza Morawieckiego z bardzo pryncypialnymi minami. Ale z lewicą w Polsce tak już właściwie jest – im dalej od władzy, tym bardziej jest pryncypialna socjalnie. Im bliżej władzy – tym bardziej jest neoliberalna, tym lepiej dogaduje się z wielkim kapitałem i tym bardziej arogancka i obojętna jest wobec mniej zamożnej części społeczeństwa.
Istotna jest oczywiście przeszłość lewicy w III RP – jej po-PZPR-owskie korzenie. Ta przeszłość jest przyczyną głębokiej niechęci do polskiego społeczeństwa – które choć przez dekady wychowywane na PRL-owskich podręcznikach, nigdy nie straciło świadomości, że władza komunistów jest głęboko uwikłana w zależność od Rosji. I to nie tylko w zależność militarną, ale o wiele głębszą: tożsamościową. Pisał o tym na powojennej emigracji Adam Ciołkosz, jeden z liderów Polskiej Partii Socjalistycznej: „O tym, że Polska leży nad Wisłą i że stolicą jej jest Warszawa, wiedzieliśmy i mówiliśmy zawsze, także wtedy, gdy przywódcy Komunistycznej Partii Polski głosili, że ojczyzna proletariatu polskiego leży nad Wołgą i że stolicą jej jest Moskwa”. Kto zachował tę świadomość, ten również w czasach pierwszej Solidarności czuł, na jak wątłych podstawach wisi nadzieja, że opozycjoniści dogadają się z władzą „jak Polak z Polakiem”.
„Człowiek honoru” i akcja „Hiacynt”
Dziś obcość nowej lewicy względem socjalkonserwatywnej, bardzo licznej części polskiego społeczeństwa ma nowe podstawy światopoglądowe. Lewica parlamentarna może raz po raz krytykować rząd z przyczyn socjalnych. Ale tak naprawdę, co dobrze widać w ostatnich tygodniach na polskich ulicach, polityczne emocje lewicy, jej metapolityczny patos mają barwę sztandarów LGBTQ+. To jest istotne, to wyciąga młodych ludzi na ulice, to wywołuje zainteresowanie i reakcje w mediach społecznościowych, to daje liczące się bonusy w formie zainteresowania liberalnych mediów.
Lewica nigdy w III RP nie wychodziła tłumnie i spontanicznie na ulice dlatego, że pracodawcy dyskryminowali pracowników, że płacili głodowe pensje, że wyrzucano starych ludzi z mieszkań na bruk. Lewica raczej forsowała taki model eksmisji, który łatwą eksmisję umożliwiał – odpowiadała za to Barbara Blida. Politycy lewicy, poza nielicznymi wyjątkami, gdy zaczynają mówić o sprawach społecznych, to robią to sztucznym, wyuczony językiem i tonem. Mówią o tym do kamer, tak ja trzeba, choć jako starzy baronowie SLD, jako partyjne karierowiczki, jako ludzie zblatowani z establishmentem III RP tak naprawdę są setnie znudzeni i mocno niezainteresowani tą tematyką.
Tajemnicą poliszynela jest i to, że część postkomunistycznej lewicy starszego pokolenia dobrze jeszcze pamięta skierowaną przeciw homoseksualistom akcję PRL-owskich służb z lat 80., znaną jako akcja „Hiacynt”. Raczej się nie dowiemy, co sądzi dziś Adam Michnik i jego gazeta o tej akcji, przeprowadzonej przez jego serdecznego kompana i „człowieka honoru” Czesława Kiszczaka. Nie dowiemy się też raczej, co o tym sądzą Włodzimierz Czarzasty, Aleksander Kwaśniewski, prominentny aktyw SLD i ich lewicowi sojusznicy z Wiosny i Razem.
W 2020 r., po kolejnych wyborach wygranych w znacznej mierze dzięki socjalkonserwatywnemu elektoratowi z Polski B, jasno można wskazać, że święta i rocznice kojarzone z pierwszą Solidarnością nie są świętami lewicy i liberałów. Oni mają własne ważne sprawy. Losy zwykłych Polaków i Polek z klasy ludowej do nich nie należą.