Wszyscy znamy wiersz Brzechwy o poczciwej sójce, która wybiera się za morze: wybiera się i wybiera, ale jakoś wybrać się nie może. Przypomina to Unię Europejską i jej reformę. Politycy w UE mówią o reformie od lat – i nic, sójka się nie odlatuje. Jest też inne powiedzenie o chórze w chińskiej operze, który przez trzy akty śpiewa: „uciekajmy stąd, uciekajmy stąd”, ale konsekwentnie nie rusza się z miejsca.
Wszyscy wiedzą, że UE potrzebuje zmian – i to zasadniczych – żeby już nie tyle być konkurencją dla innych kontynentów, ale żeby po prostu przetrwać. Mocarstwowe plany UE nie tylko spaliły na panewce, ale ich przypominanie ośmiesza instytucje unijne.
Cóż, przypomnę zatem, że zanim jeszcze po długich bólach porodowych wszedł w życie Traktat Lizboński, Unia Europejska, jeszcze bez udziału Polski i 9 innych państw, które zameldowały się w UE w ramach największego w historii rozszerzenia EWG/UE, wypociła Strategię Lizbońską. Była ona zbiorem wspaniałych sloganów i prognoz, które poprawiały humor eurobiurokratom. Zakładała ona m.in., że Unia zrówna się z poziomem ekonomicznym z USA w roku 2010! Dziś możemy z tego boki zrywać.
Na doścignięcie „Jankesów” Bruksela dała sobie dekadę. Ambitnie! Zajęta ściganiem Ameryki, ledwo zauważyła, że prześcignęła ją Azja, która z każdym rokiem zwiększa dystans nad Starym Kontynentem. A zbliża się do Europy, mimo różnych zahamowań, Ameryka Łacińska. W tym wyścigu konkurencyjnym UE może odbębniać sukces, tylko patrząc na Afrykę: przewaga gospodarcza Europy nad „Czarnym Lądem” - jak nazywano ten kontynent przed erą „politycznej poprawności” wzrosła od czasów końca kolonializmu. Oznacza to, mówiąc wprost, że formalna, kolonialna właśnie, obecność europejskich krajów w Afryce przekładała się wyraźnie na jej rozwój.
Zostawmy jednak zamierzchłą przeszłość. Pamiętam, jak uczestniczyłem, z ramienia prezydium Parlamentu Europejskiego jako jego wiceprzewodniczący, w unijnym szczycie w Rzymie poświęconym 60-leciu Traktatów Rzymskich, które zapoczątkowały Europejską Wspólnotę Węgla i Stali. Właśnie wtedy miano uroczyście ogłosić – a okazja była przednia- wielką reformę UE. Ale parę miesięcy przed uroczystościami w Rzymie ustalono, że jednak reformę trzeba przełożyć. Dlaczego? Bo nie wypada, aby ją ogłaszać przed wyborami w największym kraju członkowskim UE, czyli Niemczech.
Jesienią 2017 jednak też owej reformy nie przedstawiono, mimo że odbyły się wybory do Bundestagu. Powodem czy pretekstem był fakt, że w wyniku niemieckich wyborów nie powstał jednak nowy rząd w Berlinie. Czekano więc na to, kiedy się ukonstytuuje. Gdy się po pół roku (sic!) w końcu urodził, tuż przed Wielkanocą 2018, uznano, że nie ma sensu ogłaszać reformy Unii, gdy za rok odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego...
Wybory do PE miały miejsce w maju 2019, od tego czasu minęły 2 lata i 8 miesięcy a sójka dalej nie odleciała za morze, reformy UE jak nie było, tak nie ma…
PS: Właśnie ogłoszono, że do połowy 2022 roku maja odbyć się „społeczne konsultacje” z obywatelami krajów UE ws. reformy tejże. Są Państwo zainteresowani?