Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Sąd Najwyższy. Połowa polityki i zero odpowiedzialności 

Pierwsza prezes Sądu Najwyższego pani sędzia Gersdorf przywdziała togę i na połączonym posiedzeniu trzech izb SN poinformowała, że zdaniem jej i 53 innych sędziów sędziowie w Polsce mają prawo podważać to, czy inni sędziowie są sędziami. Stwierdzili również, że ich zdaniem dotychczasowe orzeczenia Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, a jest ich około setki, są nieważne.

Jednocześnie Sąd Najwyższy uznał, że ma prawo do zajmowania się statusem sędziów, mimo że przed spotkaniem połączonych izb SN marszałek Sejmu skierowała do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o rozpatrzenie sporu kompetencyjnego. Spór, zdaniem marszałek, dotyczy prawa Sejmu do stanowienia prawa, bo jej zdaniem uchwała sędziów SN podważa to prawo, a także prawa prezydenta do powoływania sędziów, gdyż de facto ostatnie decyzje Sądu Najwyższego naruszać mają tę prerogatywę. W postawie sędziów Sądu Najwyższego w tej sprawie jak w soczewce koncentruje się najważniejszy problem obecnej sytuacji w polskim wymiarze sprawiedliwości. Sędziowskie elity uważają, że same znajdują się ponad prawem i nie są zobowiązane do jego przestrzegania. Pogardę dla przepisów prawa sędziowie okazali przy tej okazji w sposób oczywisty, ignorując stanowisko Trybunału Konstytucyjnego wynikające z trzymanej wysoko na sztandarze sędziowskim „Kon-Sty-Tu-Cji”. Jej zapis tak mówi o sporach kompetencyjnych: „Trybunał Konstytucyjny rozstrzyga spory kompetencyjne pomiędzy centralnymi konstytucyjnymi organami państwa”. Szczegółowo reguluje tę sprawę zapis ustawy, w którym czytamy: „Wszczęcie postępowania przed Trybunałem powoduje zawieszenie postępowań przed organami, które prowadzą spór kompetencyjny”. Trybunał poinformował Sąd Najwyższy o zawieszeniu zaplanowanego posiedzenia połączonych składów izb SN. Sąd jednak się spotkał i podjął decyzję, próbując wymusić stworzenie stanu prawnego metodą faktów dokonanych. Dodatkowo zrobił to w oczywistej sprzeczności z przepisami prawa. Pomysłów na uzasadnienie takiego działania zabrakło. Suflerzy opozycji i mediów zaprzyjaźnionych z kastą próbowali wskazywać, że Sejm powinien zawiesić procedowanie ustawy dyscyplinującej sędziów, jednak to oczywista bzdura. Sąd Najwyższy nie jest (jeszcze) aż tak bezczelny, żeby oficjalnie włączać się w proces pisania ustawy, a tym właśnie zajmuje się Sejm. Proces uchwalania nowego prawa nie ma nic wspólnego z obowiązywaniem starej ustawy, którą starał się zinterpretować Sąd Najwyższy. Formalnie Sąd interpretował ją, odpowiadając na pytanie, które zadała sama prezes SN, i pytanie to w żaden sposób nie dotyczyło pisania nowej ustawy, jaką zajmował się Sejm. Za to odpowiedź sądu mogła potencjalnie naruszać kompetencje Sejmu czy prezydenta. Sejm formalnie nie jest zatem uczestnikiem sprawy, którą prowadzi Sąd Najwyższy. Sejm zatem niczego nie musi zawieszać, w przeciwieństwie do Sądu Najwyższego, który ma taki obowiązek. Koło ratunkowe próbowali rzucać też politycy, twierdząc, że w tej sprawie w ogóle nie ma żadnego sporu kompetencyjnego, w związku z tym Sąd Najwyższy może spokojnie uchwalać, co mu się podoba. Jednak również ta interpretacja jest ciężką obrazą już nie tylko przepisów, lecz nawet zwykłej logiki. Jeśli bowiem konstytucja mówi, że spory kompetencyjne rozstrzyga Trybunał, to pierwszym etapem takiego rozstrzygnięcia jest uznanie, czy spór w ogóle istnieje. Wiążąca odpowiedź na to pytanie nie należy do prezes Sądu Najwyższego. Na to pytanie odpowiada właśnie Trybunał, i jest to jego uprawnienie wpisane do polskiej konstytucji. Jak na ironię w przededniu tych skandalicznych decyzji polityków w fioletowych togach internauci przypomnieli słowa, jakie prezes SN wypowiedziała w 2017 roku, siedząc obok sędziego Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Brzmiały one tak: „Nie możemy łamać dogmatu, że orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego są wiążące, bo się cały czas na to powołujemy. Możemy powiedzieć, jeżeli będziemy tak uznawać, że to nie jest orzeczenie Trybunału, ale to taka jest zabawa, z którą mamy do czynienia. Nie jest orzeczenie Trybunału, bo są sędziowie dublerzy, którzy nie są sędziami, a jak nie siedzą, to coś tam... A to ktoś źle wyznaczył, nie ten wyznaczył, co potrzeba... ale to są zabiegi takie półpolityczne”. Pani prezes miała rację, mówiąc, że to działanie na pół polityczne. Dlaczego tylko na pół? Ano dlatego, że pani prezes i cała grupa sędziów prezentujących jej punkt widzenia prowadzi politykę, ale nie startuje w wyborach. Nie ponosi więc żadnej odpowiedzialności. A właśnie poparcie wyborców i wynikająca z tego odpowiedzialność w systemie demokratycznym daje mandat do stanowienia prawa. W Sejmie, a nie w sądzie. Nawet Najwyższym.
 

 



Źródło: Gazeta Polska

Michał Rachoń