„Uważam, że polska władza powinna żyć dobrze z każdą władzą każdego państwa, niezależnie od tego, czy w tym państwie jest demokracja śliczna, piękna, kolorowa, czy jest tam dyktator” – powiedział w Polskim Radiu 24 poseł Konfederacji Artur Dziambor.
Poseł Dziambor z pewnością jest przekonany, że takie podejście do antypostkomunistycznej rewolucji, jaka odbywa się za naszymi granicami, jest przejawem realizmu politycznego i dojrzałości środowiska, które reprezentuje. Jest jednak dokładnie odwrotnie. Sprawa nie dotyczy zresztą wyłącznie partii posła Dziambora. Ten pogląd jest dużo bardziej rozpowszechniony i głowę dam, że reprezentanci tego sposobu myślenia obecni są we wszystkich partiach politycznych w Polsce.
Sprowadza się on do przekonania, że Polska, stojąc z boku istotnych procesów politycznych odbywających się w świecie, wygrywa na swoim braku zaangażowania. To pogląd błędny i szkodliwy. Bierność w polityce nie jest metodą. Politycy, którzy sugerują, że Polska nie powinna udzielać wsparcia buntującym się przeciwko dyktatorowi obywatelom, zachowują się cynicznie, głupio i – co gorsza – działają przeciwko polskim interesom. Protesty, które odbywają się za naszą wschodnią granicą, są dowodem na to, że poparcie społeczne dla Łukaszenki stopniało do zera. Jego władza opiera się w tej chwili wyłącznie na dwóch filarach, które w istocie są jednym filarem – to wewnętrzne struktury siłowe oraz wsparcie rządzącego Rosją innego dyktatora, Władimira Putina. Białoruś jest ostatnim z państw europejskiej przestrzeni byłego ZSRS, w którym system polityczny w stu procentach opiera się na politycznej zależności od Moskwy ze wszystkimi tego konsekwencjami.
W tym sensie transformacja ustrojowa, którą przechodziły państwa naszego regionu, na Białorusi została zamrożona na długie lata. Efektem takiego stanu rzeczy było stworzenie systemu politycznego, który w dużej mierze oznacza przedłużenie rosyjskich struktur państwowych. W tym oczywiście struktur militarnych, o czym polscy politycy powinni świetnie wiedzieć, jeśli śledzą scenariusze kolejnych gier strategicznych i ćwiczeń wojskowych, które organizuje Federacja Rosyjska, a których stałym elementem są symulowane ataki (w tym jądrowe) na Polskę. To strategiczny problem, z którym od lat mierzy się nasze państwo. Próbą osłabienia tego zagrożenia jest rozwinięcie stałej obecności amerykańskich sił zbrojnych w Polsce, cała koncepcja przesunięcia sił NATO na wschodnią flankę oraz związane z tym elementy polityki gospodarczej, dyplomatycznej i energetycznej. Polska w tej polityce ma znaczenie kluczowe, a jej postulowana przez suflerów braku zaangażowania bierność jest najlepszym sposobem na jej zakończenie i klęskę.
Masowe protesty polityczne na Białorusi już uruchomiły procesy, które nas dotyczą. Dla Federacji Rosyjskiej kontrola nad terytorium Białorusi po faktycznej utracie Ukrainy ma znaczenie fundamentalne i czekiści z Kremla już realizują całą gamę przedsięwzięć, które mają na celu zatrzymanie tego państwa w swojej strefie wpływów. Jak zwykle partnerami w tych przedsięwzięciach będą tylko udający naiwnych politycy Francji i Niemiec. Dyplomaci tych krajów mają świadomość, że osłabienie Rosji w tej części świata będzie osłabieniem ich samych, bo zarówno Niemcy, jak i Francja potrzebują silnej Rosji jako partnera w rywalizacji ze Stanami Zjednoczonymi. Ewentualne pertraktacje dotyczące dalszego rozwoju wypadków – jeśli toczyć się będą według scenariusza pisanego w Berlinie, Paryżu i Moskwie – nie będą oznaczały dla Białorusinów niczego dobrego. Przykładem mogą być rezultaty negocjacji pokojowych prowadzonych w tym formacie na Ukrainie, która w siedem lat po Majdanie nie tylko straciła Krym, lecz także na swoim terytorium nadal ma rosyjską armię i wojnę.
Tym samym nie będą oznaczały nic dobrego dla Polski i naszych interesów – rozumianych jako interesy polskiej mniejszości mieszkającej na Białorusi i jako interesy bezpieczeństwa międzynarodowego, dla których fundamentalne jest odsuwanie rosyjskiej armii od naszych granic. Zaangażowanie Polski w ten proces w sposób oczywisty nie unieważni planów Moskwy, Berlina ani Paryża. Jednak wsparcie milionów Białorusinów w ich walce z wspieranym przez Rosję dyktatorem, który nie waha się mordować na ulicach zwykłych ludzi, zapewni nam kapitał cenniejszy niż wszystkie dyplomatyczne łamańce. Sympatię i przyjaźń ludzi, którzy prędzej czy później odzyskają wolność. A kiedy to się stanie – będą pamiętać, kto wspierał ich w trudnych chwilach. Na takiej podstawie da się budować nie tylko realne interesy, lecz także bezpieczeństwo. A trudno o lepszą gwarancję bezpieczeństwa niż zaprzyjaźnieni i odważni sąsiedzi.